Maroš Krajňak „Informacja” – fragment

We wrześniu  nakładem  Książkowych Klimatów ukaże się „Informacja”  Maroša Krajňaka, której fragment prezentujemy. To trzecia część, po Carpathi i Entropii,  trylogii łemkowskiej słowackiego pisarza.

Wydana w 2011 roku  Carpathia, to debiut  Maroša Krajňaka. Debiut – podobnie jak następne części trylogii – znakomicie przyjęty. Wszystkie książki zostały nominowane w 3 kolejnych latach do finałów najważniejszej słowackiej  nagrody literackiej Anasoft Litera.

Trylogia łemkowska  Maroša Krajňaka to plastyczna i barwna, pozbawiona fabuły opowieść o rodzinnych stronach autora – polsko-słowacko-ukraińskim pograniczu i literacka próba ocalenia zanikającej kultury mieszkających tam Łemków.  To swobodna, oniryczna wędrówka w czasie i przestrzeni, w której towarzyszą między innymi „słynni Rusini” Andrij Pysanskij, Andy Warhol, Gotthard Heinrici. Autor swobodnie kojarzy z sobą w tej magicznej opowieści wydarzenia historyczne, anegdoty, słynne postacie a wszystko układa się w niezwykłą, przypominającą prozę Schulza, niemal baśniową opowieść o ginącym świecie. 

 

Maroš Krajňak

INFORMACJA ( fragment)

Przekład Weronika Gogola

Srebrny samochód wjeżdża pod górę, reflektory przebijają się przez niezmierzoną ciemność, żółte snopy światła niszczą ją, na końcu zawsze gęstwina. Droga wije się, jest wąska, czarna i błyszcząca, jeszcze przed godziną padał gęsty deszcz, od tamtej pory nic nie zdążyło wyschnąć. Samochód toczy światło i huk, zmienia głęboki spokój lasu, drobne, kinetyczne cienie liści wypłoszyły owady. Pojazd za chwilę zatrzyma się przy schronisku, wtedy wszystko ucichnie na nowo, powróci również całkowity mrok. Pasażerowie nie są w stanie dostrzec koloru elewacji, widać tylko kształt budynku, w rozmazanych zarysach można jedynie dopatrzyć się góralskiego, dwuspadowego dachu, tanich, wątpliwie udanych prób prowincjonalnego architekta w nadążaniu za nowymi trendami, sprzed około czterdziestu lat.

Fedi wysiada z auta i wchodzi do środka, chwilę stoi między dwojgiem masywnych drzwi, aż wreszcie pierwsze światło. W recepcji roi się od znajomych ludzi, to koledzy, wyciągają dokumenty, zamieniają je na klucze, przymocowane świecącymi krążkami do rombów z przezroczystego tworzywa, na których wytopiono numery, w rowkach zaschnięta biała farba.

Fedi jest jednym ze stojących w kolejce, po chwili on również zbiera się na górę, odmyka drzwi, jest ciemno, na białej ścianie pstryka kremowy włącznik. Rzecz jasna, rozpoznaje jego dźwięk, wszędzie brzmi tak samo, kraina w obrębie całego terytorium jest zgodnie połączona tym oczywistym dźwiękiem. Fedi przechodzi przez wąski przedsionek, stoi na środku małego pokoju, na jednym z dwóch łóżek leży czarny worek. Próbuje dociec, do kogo może należeć, kto jest jego właścicielem, przypuszczenia przyprawiają go o dreszcze, jest niespokojny. Wyciąga telefon, chce zadzwonić, ale słaby zasięg nie pozwala na to, na ekranie tylko chwilami pojawia się jedna kreska, Fedi czeka, aż się wyświetli, ma przygotowanego esemesa, w tej samej sekundzie wysyła go. Już jestem, informuje aktualną kochankę. Przez chwilę spogląda przez okno w ciemność, ma ochotę się położyć, znowu kieruje wzrok na łóżko, na którym leży dziwny worek, jego wygląd znowu go przestrasza, teraz chce jak najszybciej odgadnąć, kim jest właściciel, dlatego wraca do ludzi.

Z początku będzie stać sam, obserwować grupki kolegów, potem wybierze jedną, pośród niej jest człowiek, który być może jest jego współlokatorem. Ale to nie będzie on, to nie jest on, teraz Fediemu byłoby wszystko jedno, miał to gdzieś, ale potem, kiedy ten człowiek, pijany, dopadnie go od tyłu przy pisuarze i będzie usiłował miażdżyć mu sutki i kiedy Fedi, sikając, wstrzyma ciśnienie, żeby się obronić, dopiero wtedy odetchnie z ulgą. Ten człowiek będzie się śmiać, rechotać z przekleństw rzucanych przez Fediego, z jego kopnięć, potem będzie przysięgać, że to się nigdy nie powtórzy, Fedi znów odwróci się w stronę ściany. Ten dziwak stanie obok, oprze się czołem o kafelki i zacznie mówić o zazdrości. Najpierw zilustruje powszechny, hipotetyczny przykład niewierności, zapyta Fediego o zdanie, potem doda, że zna człowieka, który żył kilka lat gdzieś za morzem, tam to się stało, polał swoją partnerkę benzyną, a ta przed podpaleniem, żeby ocalić ich wspólną, już bardzo krótką przyszłość, uciekła, zgubiła się gdzieś na pustyni, albo w wielkim mieście. Rozumiesz? Rozumiesz, dlaczego to zrobił? To nie będzie pytanie, to będzie prośba o zrozumienie, o empatię, płaczliwa prośba o pełne zrozumienie Fediego wobec kogoś, kto znalazł się w sytuacji, w której żadne inne wyjście nie miało racji bytu. Ten człowiek będzie stać w toalecie zupełnie sam, nigdy nie spotka się tam z Fedim, możliwe, że żadne z tych sadystycznych poczynań szaleńca nigdy się nie wydarzyło, ani pustynia, ani wielkie miasto nie wiedzą nic o dziewczynie, która rzekomo się w nich zgubiła.

Przyciągasz takie sytuacje, albo one przyciągają ciebie, albo jedno i drugie, w każdym razie wszystko jedno, prawda nie jest w tym wypadku istotna, skonstatuje kiedyś ktoś, komu czasami Fedi opowiada o dziwactwach, których doświadczył. Fedi zamyśli się nad tym, potem zorientuje się, że być może wcale tak nie jest. Wraca myślami do ludzi, których zna bliżej, zastanawia się nad ich zachowaniem, każdy jest ekscentrykiem, każdy ma swoją pozycję na ustalonej skali szaleństwa, każdy jest barwną postacią, tylko przezroczysta nuda otoczenia jest nieomylna, tylko ona, przed tym jeszcze, zanim przepadnie w zapomnieniu, zdolna jest do doskonałego odpuszczenia. To właśnie od nudy Fedi chce uciec, dlatego też czasami ze stoickim spokojem przyjmuje razy od innych, albo sam kieruje je w ich stronę, robi to wtedy, kiedy chce wiedzieć, jak daleko się posuną. Nie rusza go zasięg takich działań, może niepotrzebnie zastanawia się nad myślami egzekutorów, udaje, że jest nieświadomy, żeby zaoferować im jeszcze większą chęć kontynuowania tego, co zaczęli, na ich „kamień” nie odpowiada niczym. Wtedy przez chwilę czuje się pysznie jak głowa himalajskiego królestwa Mustang, jest najwyższą instancją, przed którą przywiedziono intruzów, ze spokojem skonstatuje sam wobec siebie, że poruszyli nasze prawidła, ich sankcją jest potępienia godne nic, właśnie na nim może się Fedi wyżyć. Fedi znajduje się w długich korytarzach hotelu, wciąż jeszcze nie przestał obserwować innych, krąży, przez chwilę jeszcze skacze spojrzeniem po rozluźnionych kolegach. Jest głodny, dlatego idzie na kolację, siada przy prawie pełnym stole, wszyscy dobrze się bawią. Fedi siedzi, wraz z nim inni ludzie, coś mówią, piją, śmieją się, rechoczą. Siedzi i obserwuje, tylko przez moment słucha, zna wszystkich, mężczyzn i kobiety. Również zaczyna mówić, wciągają go w rozmowy, wciągnął go jakiś dziwny wir, robi niemal wszystko to, co inni. Teraz zwraca się do niego jeden z siedzących naprzeciw, mówi, że śpią razem w jednym pokoju, Fedi wreszcie wie, kto jest właścicielem dziwnego worka, może być spokojny. Równocześnie jest zaskoczony, znowu pomylił się w przypuszczeniach, nie potrafi przyporządkowywać rzeczy do ich właścicieli, ani na odwrót. Dzisiejszego wieczoru i podczas jutrzejszych dwudziestu czterech godzin wynikną rozwarstwiające się sytuacje, które potem będą wykruszać się z pamięci, to się stanie po długich latach, a do tego czasu wszyscy często będą sobie je przypominać. Dzisiaj ci ludzie, pozbawieni barier i zakłopotania, przestaną cokolwiek udawać, ich popędy zwiększają się, już się nadymają, zaraz wytrysną. Wystrzelą w przestrzeń, uciszą niewyraźnych, ci będą przyglądać się jedynie w milczeniu, aż przestaną istnieć. Fedi siedzi za stołem, je i pije, inni też to robią, wszelkiego rodzaju posiłki przemieniają się w ciałach na energię, wszystkie ciecze na krew i krwawe emocje. Z tego narodzi się wielka pasja, ale i lekkość, to wytworzy biały, szalejący puch, ten, który szybko unosi się i opada, nigdy nie dotykając ziemi. Jest jesień, zaczęła się na dobre, babie lato trwało długo, jego lekkość jest obecna w ludziach, dopiero dziś, po długim czasie zaczęło padać, prawie wszyscy mają jeszcze w głowach poprzedzający deszcz błysk nieba. To wycięte oczyma cienkie, białe prostokąty, przyklejone do siebie, są w każdym, kto tego chciał, tysiące warstw, wychodzą z powrotem na zewnątrz przez rozżarzone oczy albo usta, które się śmieją.

Wreszcie zaczyna się starcie, wszyscy od razu zrozumieli prawa natury, chociaż nikt ich dotąd nie wygłosił, nic takiego się bezpośrednio nie wydarzy. Opowiedzcie najbardziej szaloną historię ze swojego życia, możecie to opisać na przykład jak opowiadanie, ale nie obnażajcie swojego wnętrza, po pierwsze, ucieknijcie od arteterapii, ani bolączki waszego dzieciństwa, ani te wynikające z relacji intymnych nie są dla nas interesujące, nie ważcie się źle wspominać ojca albo matkę. Ten, kto złamie zasady, będzie zdyskwalifikowany, wtedy musi odejść od stołu do tych pozostałych, nie dajcie się zwieść mylnej pokusie skróconej wersji autopsychoanalizy, mówcie z dystansem, najlepiej z pozycji osoby trzeciej.

Fedi uwielbia Babla, ale jego żyjących następców chyba się obawia, nad ich samotnością czuwa zielona magia. Fedi jest we Floryńskim Mieście, jest z nim Vakso i Keso, siedzą w barze, obsługuje ich cicha dziewczyna, która za wszelką cenę stara się ukryć swoją obcość. Ma niezbyt idealne zęby, nie do końca idealną figurę, z której zwisają wielkie piersi, wprowadzające w zakłopotanie tych dwóch, którzy są z Fedim. Obaj coś mówią do dziewczyny, coś naiwnego, coś bardzo naiwnego, ona skutecznie wymyka się ich słowom, wysłucha tylko prośby Fediego, ma przynieść kolejne butelki wina. Wszystko to wydarzyło się przed laty, Fedi wciąż siedzi w hotelu, za okrągłym stołem, zastanawia się tylko, czy wybrał dobrą historię do opowiedzenia, kiedy przyjdzie jego kolej. Waha się, czy opowiedzieć, jak wpadł na pomysł, żeby odwiedzić tego, który oddał się samotności, tego, który ją sobie przywłaszczył i chce, żeby wszystkie opustoszałe i ciche doliny w okolicy były tylko jego, bo to właśnie on chce w nich umrzeć być może jako ostatni. Wtedy to Fedi wyszedł z Vaksem i Kesem z  baru, było ich trzech, chcieli do niego iść, w stronę pustelni, mieli plan, żeby zagrać mu i zaśpiewać. Dlatego szukali kompanów, Keso szybko przyniósł gitarę, potem, jeszcze na ulicy, przekonywali dziwaczne, tak samo pijane jak oni stworzenia, które są w stanie grać na jakimkolwiek instrumencie, żeby przyłączyły się do nich. Wszyscy, jeden po drugim, odmówili, po dłuższym czasie ktoś wreszcie się zgodził, ale potem szybko się poddał, Fedi powiedział mu, że dobrze robi, w jego przypadku lepiej jest zesrać się ze strachu zaraz na początku, a nie dopiero potem, na miejscu, gdzie będą wabić samotnika muzyką. Jednak Fedi nigdy się nie dowiedział, co by się stało, co naprawdę zrobiłby pustelnik, może wyszedłby na zewnątrz i wyklął ich za wsze czasy? Coś go ochrania, to działanie zielonej magii, właśnie nią z oddali kontroluje tych, którzy chcą mu przeszkodzić, takich od razu poraża od tyłu na ziemię. Zarówno Fedi, jak i pozostała dwójka, która wyszła z nim z baru, zostali nagle ciśnięci na asfalt, jego delikatna, nierówna struktura dotykała ich karków, pleców i tylnych części kończyn, sztuczne światło wpadło w ich zamknięte oczy, kiedy je otworzyli, uświadomili sobie silne uderzenia, którymi zostali powaleni. Nie udało im się wydostać z miasta, przygoda się skończyła, Fedi nie opowie jej dzisiaj, musi wymyślić inną, szybko przebiega w myślach swoje dotychczasowe życie.

Maroš Krajňak (ur. 1972) – pochodzi z Vyšnej Jedľovej, mieszka w Bratysławie. Ukończył studia na kierunku praca socjalna oraz International Business School. Zawodowo zajmuje się marketingiem w usługach telekomunikacyjnych i usługach on-line. W 2012 roku ukazała się druga jego książka zatytułowana Entropia, nawiązująca do debiutanckiej Carpathii, w której autor zabiera czytelników na wyprawę do świata Łemków, magicznych historii i tajemnic z przeszłości. W 2013 roku wydał trzecią część łemkowskiej trylogii, powieść pt. Informacia. Wszystkie książki zostały nominowane do nagrody Anasoft Litera.