Ostachowicz w odwrocie

Igor Ostachowicz miał być cudownym dzieckiem polskiej prozy. Urzędnik, który miał zawojować świat literatury, zadebiutował trzy lata temu dobrze przyjętą „Nocą żywych Żydów”.

Jego druga książka – „Zielona wyspa” właśnie się ukazuje i chyba Ostachowicz tym razem dostanie nieźle po plecach.

O książce niepochlebnie pisała już w „Polityce” Justyna Sobolewska: „Do gry konwencjami Igor Ostachowicz przyzwyczaił nas w poprzedniej książce, odwołującej się do filmów Tarantino. Teraz dostajemy coś w rodzaju sensacyjnej komedii z modnym wątkiem uzależnienia – nasza bohaterka manipuluje rzeczywistością za pomocą mieszanek leków (sama nie jest w stanie bez nich funkcjonować).”

Dariusz Nowacki w „Gazecie Wyborczej” zauważył: „Jego najnowsza powieść jest nudna, błaha i wysilona, no i ze trzy razy za długa. Bo jak ktoś już zauważył, koncept fabularny mógłby wypełnić nowelkę. W dość obszernej powieści nie mógł się sprawdzić. Potrzebne były kilogramy waty słownej”.

O co w powieści Ostachowicza chodzi? Bezludna wyspa, na którą można dotrzeć tylko helikopterem, a na niej przepiękny przeszklony dom, wyposażony we wszystko, o czym można zamarzyć. Magda przyjeżdża tu, by w samotności odpocząć i zebrać myśli po zdradzie bogatego męża. Okazuje się jednak, że nie jest sama na wyspie… Zaczyna się walka z czasem, lękiem, ciekawością, pożądaniem.

Trudno przyporządkować książkę Ostachowicza do jednego gatunku literackiego: to powieść psychologiczna, ale też kryminał i thriller. Wchodzimy w świat bohaterki Magdy, jednak na ile jest on prawdziwy?

I może właśnie to jest jej największym problemem?