Piąta łódź

Prezentujemy fragment książki prozatorskiej Piąta łódź,  słowackiej pisarki Moniki Kompanikovej, która w przekładzie Izabeli Zając ukaże się w październiku  nakładem wydawnictwa Książkowe Klimaty.

Lucia i Jarka mieszkają na przedmieściach. Jarka ma dwanaście lat, często zostaje sama, włóczy się po okolicy i chciałaby mówić do Lucii „mamo”, ale Lucia jej na to nie pozwala. Pewnego dnia Jarka ucieka – zabiera ze sobą ośmioletniego Kristiana, który też uciekł z domu i wózek z półrocznymi bliźniętami. W domku w ogrodzie próbują stworzyć „rodzinę”.

Kompaníková, dzięki swojemu talentowi do snucia opowieści, tworzy niesamowitą atmosferę. Książkę określa się mianem przełomowej słowackiej powieści, wielu krytyków uznaje ją za rzadki przykład współczesnej prozy społecznie zaangażowanej.

( z materiałów wydawcy)

 

Monika Kompaníková, Piąta łódź (fragment)

przeł. Izabela Zając

 

U PROGU DOJRZEWANIA dzieciaki uważają, że nigdy nie będą takie jak ich rodzice, że w żadnym razie nie będą powtarzać tego cyrku, który rodzice codziennie fundują im w domu. Rodzice to konserwy, chociaż sami o sobie myślą, że są wyrozumiali, tolerancyjni i liberalni, że chcą dla swojego dziecka jak najlepiej. Przewidująco liczą na to, że dziecko doceni ich wysiłki dopiero po latach, gdy zmądrzeje i zrozumie wiele rzeczy, które można pojąć dopiero z wiekiem. Wtedy, gdy nas, rodziców, już tu nie będzie… Zadbają o zdrowe relacje, będą szczerzy i uczciwi. Nie będą powtarzać błędów swoich rodziców, a z drogi, jaką mają przed sobą, starannie usuną wcześniej wszystkie kamienie, na których można połamać koła. Odsuną na bok nanosy niespełnionych marzeń, kompleksów i ambicji, które zakłócają płynną pracę mechanizmu miłości. Bo właśnie o miłość chodzi, przede wszystkim o miłość. Trzeba ją za wszelką cenę utrzymać przy życiu, identyczną jak na początku, żeby z czasem nie straciła barw i głębi. Miłość między wszystkimi domownikami. Drobne przyjemności, dowody uznania, kwiaty. Będą wyrozumiali i uważni, będą słuchać i milczeć, kiedy trzeba. Nie będą nikogo poniżać i nie pozwolą się poniżać, nie pozwolą się bić ani szantażować, nawet po latach nie przestaną się trzymać za ręce i nie będą się wstydzić pocałunków w miejscach publicznych. Będą ze sobą rozmawiać, jeść wspólnie obiady, razem planować, razem sypiać, w jednym pokoju. Nie będą trzymać w ryzach swoich monogamicznych fantazji seksualnych, żeby po latach namiętność się nie ulotniła, nie upadną do poziomu rozciągniętych dresów i nie będą hodować mięśni piwnych, nie będą pożądać żon ani mężów swoich bliźnich. Nie będą krzyczeć na swoje dzieci, nie będą się od nich odpędzać jak od much. Odpowiedzą na każde ich pytanie. Nie będą tak pić, żeby dzieci musiały ich wywlekać z rowu. Będą się zachowywać właściwie, żeby dzieci nie czuły przed nimi obawy i nie wstydziły się przy nich rozmawiać, śmiać się czy płakać. Będą dla swoich dzieci wzorem. Szablonem, idealnym ornamentem, mapą, której kopie mogą być tylko lepsze i doskonalsze. Na wieki wieków. Amen.

MINĘŁY DWIE GODZINY, odkąd Kristian wyruszył. Najwyższa pora nakarmić dzieci, choć jeszcze nie płakały. Wyszłam, żeby się rozejrzeć, ale Kristiana nigdzie nie było. Zauważyłam za to kilka osób idących ścieżką między dwiema winnicami. Na wszelki wypadek zabrałam dzieci do domku. Rozpaliłam w piecyku i przegotowałam wodę. Z pomiętego opakowania wysypałam na talerz resztki mlecznego proszku, ale nawet ta ociupinka wyfrunęła, gdy kichnęłam. Sięgnęłam po mąkę i rozmieszałam ją w wodzie. Wyglądało identycznie i smakowało wcale nie najgorzej. Uradowana swoim kreatywnym podejściem do problemu, napoiłam Jakuba i Adelę pełną butlą. Byłam naprawdę zadowolona z siebie i z rozwoju sytuacji. Dzieci wypiły duszkiem zabarwioną wodę. Co więcej, nowa mieszanka nie wywróciła żołądka Adeli do góry nogami. Maleństwa nie płakały. Adela była rozpalona, położyłam jej na czole wilgotny ręcznik. Chciałam je przewinąć, ale były suche, więc przeczytałam im artykuł z gazety, która służyła za podpałkę. Obróciłam niemowlęta na brzuszek twarzami do siebie, żeby chwilę ze sobą pogaworzyły. Obłożyłam je zabawkami. Sprzątnęłam, przeliczyłam pieluchy, wysikałam się. Zalałam parę pokrojonych w ćwiartki jabłek gorącą wodą, napar wypiłam. Jeszcze raz wybiegłam na ścieżkę, ale Kristiana nadal nie było. Czułam jednak, że wróci.

KRISTIAN przybiegł tuż przed szóstą. Od pierwszej chwili wiedziałam, że nie spacerował pół dnia pod kwitnącymi czereśniami, lecz przeżył coś, na co nawet teoretycznie nie był przygotowany. Moja wyjściowa bluza była w strzępach, spodnie ubłocone, nie miał lewego trampka. Woda lała się z niego ciurkiem i kapała na zamiecioną podłogę. Do piersi przyciskał ciężki, wypełniony jak balon plecak, a twarz miał niczym walizka, która sama w sobie dużo mówi o życiu jej właściciela, obitą, polepioną, brudną. Wyparował z niego wszelki bunt, została rezygnacja. Mogłam mu wykręcić ręce, pociągnąć za siusiaka, a on by nawet nie zaskomlał. Był przemarznięty i z całą pewnością nie wygrałby konkursu na najładniejszego drugoklasistę, ale gdy ze zwycięską miną podawał mi plecak pełen jedzenia, jego twarz jaśniała dumą i szczęściem, aż musiałam się ugryźć w język, żeby nie zapytać od razu, gdzie się do diabła podziewał.

Najpierw wyjął z plecaka świeże bułki, po jednej, sałatkę rybną, parówki, chipsy, czekoladę, mleko dla dzieci, grzechotki i dwie pary skarpetek w misie, drożdżówkę z budyniem, spaghetti, kolekcję resoraków z napędem, kredki woskowe i mrożone frytki. Wypakował to wszystko na stół i dopiero wówczas poczuł, że jest mu zimno, tak zimno, że zaczął szczękać zębami. Rozebrałam go, delikatnie i bez głupich komentarzy. Stał na  środku pokoju cały nagusieńki, bielusieńki jak ptaszyna, tylko łydki i ręce miał czarne od błota. Zakrywał palcami malusiego ptaszka, ale nie protestował, bo moje ręce nie były niczym strasznym w porównaniu z zimnem, deszczem, krzakami i cierniami, wysoką mokrą trawą, ziemią i rowem, do którego wpadł. Wilgotnym ręcznikiem, który zdjęłam Adeli z czoła, wytarłam z niego brud. Zawinęłam go w koc i posadziłam na łóżku. Dałam mu się napić herbaty z  jabłek, tej resztki, która została na dnie kubka. Podałam mu samochodziki, skarpetki i grzechotki, pozwoliłam, żeby sam je rozpakował i pokazał maluchom. Zjadł jedną drożdżówkę, ogrzał się i uspokoił. Niczego się od niego nie dowiedziałam. Wydusił tylko tyle, że siedział w jakimś rowie. Zasnął, zanim makaron się ugotował.

W KIESZENI jego spodni znalazłam ponad sto pięćdziesiąt koron w monetach i banknotach o mniejszych nominałach. Połowę schowałam do skarpetki, drugą połowę włożyłam z powrotem do kieszeni. Jakub trochę się ożywił, mruczał pod nosem, kopał nóżkami i ściągał koc ze śpiącego Kristiana. Wysypka wokół ust pojaśniała, albo przywykłam już na tyle, że nie wydawała mi się niczym nadzwyczajnym. Adela miała gorączkę. Gdy posadziłam ją na kolanach, nie była w stanie utrzymać główki, była wiotka i giętka, a rączki zwisały jej jak dwa sznurki. Pociła się, ale pieluchę miała suchą, a mnie nawet przez myśl nie przeszło, że to raczej zły znak. Pomyślałam, że przynajmniej na dłużej wystarczy.

DZIECI BYŁY ODWODNIONE pomimo tego, że regularnie czymś je poiłam. Woda z mąką mogła im najwyżej skleić żołądki, a źle dawkowane, gęste mleko nie było w stanie nawodnić ich drobnych ciałek. Pokój był przegrzany, dzieci za grubo ubrane. Ale przecież zawsze słyszałam, tylko dobrze się ubierz, żebyś nie zachorowała, a jak już jesteś chora, to wskakuj do łóżka, pod pierzynę. Dlatego włożyłam dzieciom sweterki, a gdy zasnęły, przykryłam je kocem. Miałam poczucie, że jestem troskliwą mamusią.

Monika Kompaníková, Piąta łódź, przeł. Izabela Zając, Książkowe Klimaty 2016

Monika Kompaníková (ur. 1979 w Považskej Bystrici) – słowacka pisarka, dziennikarka, ilustratorka książek dla dzieci, absolwentka grafiki i malarstwa na bratysławskiej VSVU. Po dwukrotnej wygranej w konkursie na najlepsze opowiadanie zadebiutowała zbiorem Miejsce dla samotności (Miesto pre samotu, 2003), za którą została uhonorowana Nagrodą Ivana Kraski przyznawaną debiutującym prozaikom. Jej druga książka, powieść zatytułowana Białe miejsca (Biele miesta, 2006) znalazła się w finale nagrody Anasoft Litera. W 2008 roku zdobyła Nagrodę Fundacji Tatra banka dla młodych twórców. Jej trzecia książka, Piąta łódź (Piata lod’, 2010) w 2011 roku zdobyła główną nagrodę Anasoft Litera. Na podstawie powieści został nakręcony pełnometrażowy film w reżyserii Ivety Grófovej, powstały także adaptacje teatralne i filmy animowane.

Tłumaczona m.in. na niemiecki, serbski, bułgarski, czeski, chorwacki, węgierski, arabski.