Angelus 2009

Josef Škvorecký – laureat Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus

Jury Literackiej Nagrody Europy Środkowej w składzie: Natalia Gorbaniewska – przewodnicząca jury, prof. Stanisław Bereś, Piotr Kępiński, prof. Julian Kornhauser, Ryszard Krynicki, Tomasz Łubieński, Krzysztof Masłoń, Justyna Sobolewska, Mirosław Spychalski oraz prof. Andrzej Zawada – członkowie jury, postanowiło przyznać nagrodę Angelus 2009, za najlepszą książkę prozatorską opublikowaną w Polsce w ubiegłym roku, Josefovi Škvoreckemu za powieść „Przypadki inżyniera ludzkich dusz”.
Nagrodę dla tłumacza otrzymał Andrzej Jagodziński.

Wrocław, 5 grudnia 2009 roku

Josef Škvorecky
Przypadki inżyniera ludzkich dusz
Wydawnictwo: Pogranicze
Tłumaczenie: Andrzej Jagodziński

Klara Klinger: „Przypadki inżyniera ludzkich dusz” mają ponad 800 stron, mimo to niektórzy czytelnicy twierdzą, że powieść jest za krótka…
Josef Szkvorecky: Jeżeli ktokolwiek po przeczytaniu tak grubej książki, jaką jest „Inżynier”, jeszcze twierdził, że jest krótka, jest to największa pochwała, jaką może pisarz usłyszeć o swojej powieści. Pierwszą dużą prozę, czyli „Tchórzy”, napisałem w wieku 23 lat. „Inżyniera” pisałem, kiedy wkraczałem w starość. Pochwały czytelników – wobec obu powieści – dały mi poczucie, że pomimo tego, że obie powieści dzieli kilkadziesiąt lat, to nie straciłem umiejętności uchwycenia intensywności przeżyć.
W „Inżynierze” znalazły się przeżycia od początków wojny przez lata powojenne po doświadczenia emigracyjne. Dlaczego pan chciał to wszystko zawrzeć w jednej powieści?
Pamiętam, jak wylatywałem z Pragi, dzień po pogrzebie Jana Palacha (studenta, który się spalił w proteście przeciw wejściu wojsk Układu Warszawskiego – red.) i wiedziałem na ulicach smutnych studentów. Tego samego dnia na Heathrow w Londynie obserwowałem roześmiane dziewczyny. To przeżycie mną wstrząsnęło. Celem powieści było pokazanie historii, która doprowadziła do tak wielkich kontrastów, jakich można doświadczyć w ciągu godziny lotu z Pragi do Londynu. Tego banalnego, a zarazem bardzo realnego doświadczenia, że świat się zmienił i zobojętniał.
O Dannym Smirickim, głównym bohaterze, który pojawia się w różnych powieściach, mówi się, że to pańskie alter ego?
Do wszystkich postaci w „Inżynierze” czerpałem wzorce z życia. Ale nie znaczy to, że stworzyłem ich wierne portrety. Pewne osoby tylko stanowiły dla mnie inspirację, a książkowe postacie są o wiele bardziej złożone. Literatura piękna według Goethego to „Dichtung und Warheit”, czyli zmyślenie i prawda. I przyznaję, że większość rzeczy, które spotykają Danny’ego Smirickiego, właściwie przytrafiło się także i mnie. Ale „właściwie” oznacza, że co nieco wymyśliłem, coś poprawiłem, coś dodałem, a coś ulepszyłem. Ale to jest stara metoda autorów literatury pięknej.
Czy zdarzyły się sytuacje, że ktoś rozpoznał siebie i miał do pana pretensje?
Jeśli chodzi o „Inżyniera”, to nie spotkałem się z żadnymi negatywnymi reakcjami. Ale to prawdopodobnie dlatego, że większość głównych współbohaterów Danny’ego jest już na tamtym świecie. Ale ponieważ często w mojej pracy czerpię inspirację z obserwacji ludzi, miałem wiele przygód z osobami, które posłużyły za wzorce moich książkowych bohaterów. Takim przypadkiem była historia z panem Moutelkiem z Nachoda, ojcem mojego szkolnego kolegi Berty Moutelika, który pojawia się w wielu moich powieściach. Moutelik potem wszędzie ironicznie opowiadał, że mi pewnego razu postawi pomnik w postaci wielkiego penisa. Kiedyś zresztą jeden mój czytelnik z Niemiec przysłał mi nawet fotografię rzeźby przypominającej gigantycznego penisa. Z dopiskiem: „Proroctwo Pana Moutelika zrealizowane we Frankfurcie”.
Wiadomo, że inżynierami ludzkich dusz nazywano pisarzy, ale dlaczego pan użył tego zwrotu jako tytułu powieści?
Rzeczywiście role inżynierów dusz przypisał pisarzom Stalin, więc tytuł jest ironiczny. Inżynier musi swój projekt bardzo dokładnie zaplanować, z dokładnością co do milimetra. Powieść o inżynierze ludzkich dusz imieniem Danny Smiricky kończy się listem kolegi Dannyho, nic nierozumiejącego Lojzy. Podobnie jak jedna z wcześniejszych powieści z Dannym kończyła się spojrzeniem Danny’ego „na gwiazdy – te zawstydzające symbole naszej marności”.
Zaczynał pan pisać jeszcze w Czechach, wywołując skandale…
Pierwszą powieścią, która miała się ukazać, był „Konec nylonoveho veku”. Ale została zakazana z powodu braku moralności i tzw. ideowej niejasności. Kiedy wezwano mnie na dywanik do wydawnictwa, zapytałem cenzorki, na czym polega brak moralności. Przekartkowała rękopis, wskazując fragmenty książki i mówiąc, że nie może tego przeczytać na głos. Pomoc zaoferował kolega. Zaczął powoli czytać scenę, w której Irenka leży na kanapie i pali papierosa, a jej sukienka pięknie połyskuje na piersiach. Kolega kontynuował czytanie, ale po chwili spytał: „Bożeno, co tu jest niemoralnego?”. Wtedy dowiedziałem się, że słowo „piersi” jest w literaturze socrealizmu ideowo niejasne. Zaproponowałem towarzyszce, że mogę to słowo zastąpić jakimś bardziej ludowym wyrazem, ale mi nie pozwoliła.