Angelus 2006

Jurij Andruchowycz, pierwszy laureat Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus za 2005

Jury Literackiej Nagrody Europy Środkowej w składzie: Natalia Gorbaniewska – przewodnicząca jury, prof. Stanisław Bereś, prof. Julian Kornhauser, Ryszard Krynicki, Tomasz Łubieński, Krzysztof Masłoń oraz prof. Andrzej Zawada – członkowie jury, postanowiło przyznać nagrodę Angelus 2006, za najlepszą książkę prozatorską opublikowaną w Polsce w ubiegłym roku, Panu Jurijowi Andruchowyczowi za powieść „Dwanaście kręgów”.

Wrocław, 2 grudnia 2006 roku

Jurij Andruchowycz
Dwanaście kręgów
Wydawnictwo: Czarne

tłum. Katarzyna Kotyńska

Karpacki romans kryminalny

Między Galicją a Transylwanią – tak określa miejsce akcji swej bardzo rozbudowanej powieści Jurij Andruchowycz. Góry – powiada – to główny bohater powieści. No i mamy ich tu pod dostatkiem. Górski pensjonat, góralskie tańce i pijatyki, farbowani Huculi i nieszczęsny gość, wiedeński fotograf, który się w tym pejzażu zakochał. A zgubiła go miłość do pewnej pani, która miała męża idiotę i bardzo dziwną córeczkę. Ów fotograf był początkowo pełen rezerwy. „Ten kraj miał wielkie szanse na przemianę i niemal błyskawiczny skok ze stanu permanentnej potworności i oligofrenicznej bezradności do co najmniej normalności. Okazało się jednak, że liczba tych, którzy w samym wnętrzu tego nie chcą, w ogóle nie chcą jego istnienia, przekracza dopuszczalne granice”.

Galicja i Transylwania to miejsca mityczne, literackie, poetyckie. Błąka się po nich duch poety Antonycza, ulubieńca autora. Ale główna warstwa powieści to groteskowe ujęcie charakterów, sytuacji, słowem – rzeczywistości „skrzeczącej”. Od strony politycznej to „pełzający totalitaryzm” – pisze fotograf Zumbrunnen – „skrada się on w ciemności, wykorzystując metody kryminalistów”. Opary sowietyzmu łączą się z zaduchem nowego biznesu, oszukańczej reklamy, kultu „prawdziwej waluty” i miraży zagranicznych transakcji. W pensjonacie pełno rupieci i absurdalnych haseł z różnych epok historii i cywilizacji: obok „naczalnika otdieła kadrow” – „Red Army” czy „ Achtung Scheisse”, obok „Fucking Room” – zalecenie „Do not masturb” itd. Andruchowycz, rzecz jasna, powymyślał większość z nich, ponieważ bawią go słowa, przemawia do czytelnika rozbuchanym tekstem, od łagodnych pieszczot miłosnych par przechodzi do brutalnej erotyki „klozetowej”, występuje jak żongler, który ciągle zmienia pałeczki. Obok uczonych profesorów, zapijaczonych poetów i wesołych dziewcząt „do towarzystwa”występują straszliwi milicjanci z kałaszami, gotowi torturować aresztantów w odludnej szopie, ale odstępujący od tego dzieła na życzenie wpływowych osobistości nowego biznesu. Odnosi się wrażenie, że w tej rzeczywistości potraktowanej z zabójczą ironią nic nie przylega do siebie, nie pasuje, nie klei się. Wydaje się ona niemożliwa jak końcowy lot martwego już Zumbrunnena nad Transylwanią do Wiednia, wytyczony z geograficzną ścisłością przez autora. A jednak jest, istnieje, bo inaczej powieść ta byłaby tylko baśnią i nie przechodziłyby nas dreszcze. A przechodzą.

Michał Radgowski

© „Rzeczpospolita