Piotr Kępiński o najdziwniejszej powieści Michała Witkowskiego – „Margot”.
Margot to prawdziwy babochłop. Kieruje tirem chłodnią, klnie jak szewc, zna całą Europę na pamięć. Nie ma takiej rzeczy na świecie, której by nie znała. Seks grupowy? Przemoc? Kradzieże? To dla niej codzienność.
Tak zaczyna się najdziwniejsza chyba książka gwiazdy polskiej prozy, Michała Witkowskiego. „Margot” nie wróżono dobrego przyjęcia. Chodziły słuchy, że autor słynnego „Lubiewa” (2005 r.) napisał powieść o Dodzie i Radku Majdanie i że jest to absolutna pomyłka. Ano, nie jest to pomyłka. Wręcz przeciwnie. „Margot” czyta się znakomicie od deski do deski. A wszystko to między innymi z powodu języka, z którym Witkowski, jak na mistrza przystało, robi co chce. Dawno nie czytałem tak świetnie podsłuchanych dialogów ludzi z prowincji czy rodzimych telewizyjnych celebrytów. Prawdziwe majstersztyki.
Z kawałków niespójnego świata Witkowski lepi w powieści polski krajobraz początku XXI wieku. Brak idei, egoizm, prowincjonalność w najgorszym wydaniu, kompleksy. W sumie smutna to historia. Niby nic nowego, ale żaden pisarz nie wpadł do tej pory na to, żeby opisać tę rzeczywistość z punktu widzenia kierowcy tira (podobnie jak kiedyś zrobił to Krzysztof Kieślowski w filmie „Z punktu widzenia nocnego portiera”). Widzimy Polaka buraka, Polaka swojaka i Polaka idiotę wpatrzonego w telewizyjne gwiazdy. Nie ma tradycji, po religii zostały tylko symbole. Dzisiejsza Polska, według Witkowskiego, to pustynia, po której błąkają się pół-ludzie i pół-zwierzęta.
To nie wszystko. W przeciwieństwie do „normalnych” pisarzy opowiadaczy, dla których logika akcji sprowadza się do wstępu, rozwinięcia i zakończenia, autor proponuje nam prawdziwą łamigłówkę powieściową. Nic tu nie jest oczywiste. Wszystko poplątane. A jednocześnie jasne jak słońce nad Abruzją.
Mamy oto trzy postacie: tytułową Margot, Asię – niepełnosprawną dziewczynę, która z kierowcami tirów komunikuje się przez CB-radio, aż w końcu zostaje świętą, i niejakiego Waldka Jesionkę, chłopaka spod Suwałk robiącego oszałamiającą karierę w telewizji.
Podczas pobieżnej lektury okazuje się, że postaci te łączy niewiele. Jedna bohaterka jeździ tirem, druga namiętnie słucha radia, a Waldek jest dla nich kimś nieosiągalnym: gwiazdą z innego świata. Kiedy jednak uważniej wsłuchamy się w głos Witkowskiego, dostrzeżemy rzecz zadziwiającą: Margot, Asia i Waldek to przecież jedna i ta sama postać, która bez przerwy się zmienia. Nie ma w niej niczego stałego, tak jak w otaczającej ją rzeczywistości, gdzie wszystko albo ginie, bo jest stare (jak domy czy wiaty przystankowe), albo jest wyburzane, bo trzeba postawić nową dyskotekę.
Jeden bohater szaleje na punkcie samochodów, drugi pożąda świętości, a trzeci sławy. I kiedy wszystkie części tej jednej osoby osiągają cel – a więc zaspokajają pragnienia (stają się świętymi, celebrytami i właścicielami firmy spedycyjnej), wpadają w osłupienie – przecież to nędza. I zaczynają na nowo. Przed naszymi oczyma ukazuje się wtedy w całej krasie bohater bez tożsamości i właściwości, żałosne monstrum wyprodukowane przez popkulturę, zwierzę niezdolne do uczuć wyższych.
„Margot” Witkowskiego to znakomity, fantastyczny wręcz portret tej postaci, która może być kwintesencją polskości i współczesności.
Autor „Lubiewa” nie zapomniał także o krajobrazie i przy okazji naszkicował Polskę Z – jak ją nazywa. („Jezu. Toż był artykuł w »Wyborczej« o Polsce X, Y, a może Z,że na wsiach brak kulturalnej rozrywki i luje stoją jako przystankersi”.). Ta szara i brudna prowincja nie ma nic wspólnego z przemianami ostatnich 20 lat. I jeśliby ktoś pomyślał, że autor pochyla się z troską nad tą prowincją, to jest w błędzie. Nic z tych rzeczy. On ją wyśmiewa.
Podobnie zresztą jak warszawsko-wrocławskich celebrytów. Bo na łamach książki pojawiają się m.in. takie postacie, jak realny Robi Leszczyński, zapowiadający wyimaginowany koncert Waldiego Jesionki. Po nosie dostaje się też redaktorkom pism literackich (tytuł jednego z nich to „Twój Gumowy Chuj”), dziennikarzom, poetkom i egzaltowanym miłośniczkom polskiej prozy.
Witkowski ironizuje, ale robi to bez żółci. Krytykuje, ale bez zajadłości. Pozwala drugoplanowym bohaterom na „piękne błędy”. I to urzeka. Czytamy, śmiejemy się, rozwiązujemy literacką zagadkę. Zaczynamy myśleć.
Michał Witkowski, „Margot”, Świat Książki