Piotr Kępiński o najnowszej powieści Michała Olszewskiego „#Upał” (Znak).
Demaskatorska, miażdżąca, świeża i alarmistyczna. Tak pisali o tej powieści recenzenci wielkich gazet i tygodników, w których stereotypy, od lat biją się o swoje miejsce z banałami, uczciwych treści z roku na rok coraz mniej a jakość tekstów woła o pomstę do nieba.
„#Upał” Michała Olszewskiego to ciche requiem i skromny pogrzeb tych słów, które odchodzą w niepamięć. Aczkolwiek, z drugiej strony, to także przewrotny hołd złożony kanibalistycznej strategii mediów nie tylko elektronicznych, które uwielbiają napawać się własnymi niedoskonałościami. Te upadki przetworzone w przystępną literaturę,
którą „kupi” zarówno redaktor naczelny, szef działu kultura jak i przypadkowy czytelnik są treścią tej ciekawej i bardzo sprawnie napisanej opowieści fabularnej.
Pytanie tylko, co w niej miażdżącego i alarmistycznego? Czy Olszewski w swojej najnowszej książce odkrył nieznane światy i po imieniu nazwał medialne niegodziwości, których do tej pory nie rozszyfrowaliśmy? Czy o oryginalność tu chodziło?
Mam wrażenie, że nie. Ta środowiskowa opowieść o Feju – redaktorze pewnego portalu internetowego, który deprawuje zarówno sam siebie jak i młodszych dziennikarzy (nie wiem tylko, czy to określenie ma jeszcze dzisiaj jakikolwiek sens?) jest powtórką z przeszłości. Czy faktycznie zbulwersuje czytelnika zachowanie głównego bohatera, który tak oto naucza praktykantów jak należy wymuszać klikalność w internecie: „Info o wybuchu gazu zaczyna trochę słabnąć, wypadałoby podgrzać, dodać jakichś smaczków, na przykład pisząc, że ludzie, którzy znajdowali się w budynku, uciekali bez bielizny. Kontrowersyjny, nagi, przewinął się, wybuch, rośnie bilans ofiar, poszkodowane zwierzęta””. Bez przesady.
Olszewski niczego nie zdemaskował, on odtworzył proces trwający w Polsce od ponad dwóch dekad.
Zatem generalną zaletą powieści autora „Do Amsterdamu” jest to, że w ogóle powstała. Do tej pory temat ów, owszem, pojawiał się w opowiadaniach i powieściach niemniej jednak nie doczekał się kształtu prawdziwie literackiego. A Olszewski naprawdę ciekawie a i też gdzieniegdzie dowcipnie sportretował środowisko redaktorsko-dziennikarskie.
Owszem, momentami dzwoni w tej opowieści czytadlany gwar, znany z powieści Grocholi, chociażby. Można trochę przyczepić się do konstrukcji „#Upału”, który startuje nieco ociężale, żeby mniej więcej w połowie nabrać przyzwoitego tempa, można wyzłośliwiać się nad nieco archaicznie podaną pseudo-nowoczesną terminologią medialną, jednak generalnie „#Upał” to pierwsza liga z zadatkami na puchar Polski.
To co ujmuje w tej powieści najbardziej to prosty ale świetny pomysł na zaskakującą i tragiczną puentę a także na samego głównego bohatera, który pogrąża siebie w zapomnieniu, zapominając przy okazji o najbliższych, sprawia, że praca która jest po trosze zabawą, staje się w pewnym momencie koszmarem.