Mircea Cărtărescu – „Nostalgia” (fragment)

Prezentujemy premierowy fragment książki znakomitego rumuńskiego pisarza Mircei Cărtărescu „Nostalgia”, która w najbliższym czasie ukaże się, w przekładzie Joanny Kornaś-Warwas i Ireneusza Kani,  nakładem Książkowych Klimatów w serii Rumuńskie Klimaty.

 

mircea-300x300Mircea Cărtărescu (ur. 1956 w Bukareszcie), rumuński pisarz, poeta i eseista.

Ukończył studia (literatura i język rumuński) na Uniwersytecie w Bukareszcie w 1980. Pracował jako nauczyciel w szkole, później także jako wykładowca uniwersytecki. Jako pisarz debiutował w 1978. Pierwszą samodzielnie wydaną książką był zbiór poezji Faruri, vitrine, fotografii… (1980). Jako prozaik stał się szerzej znany pod koniec lat 80. Jego utwory były wielokrotnie nagradzane (m.in. Nagroda Vilenica w 2011). Opublikował wiele tomików poetyckich, esejów (m.in. Postmodernismul româneasc, 1999) i powieści (m.in. Visul, Travesti, Orbitor). Jego dzieła, za które otrzymał w Rumunii wszystkie istotne wyróżnienia, zostały przetłumaczone na jedenaście języków.

W Polsce ukazały się dwie książki Cărtărescu, powieść Travesti oraz zbiór opowiadań Dlaczego kochamy kobiety, obie w przekładzie Joanny Kornaś-Warwas.

 *******

„Nostalgia” to wczesne dzieło Cărtărescu.  Składający się z pięciu obszernych opowiadań zbiór ukazał się w Rumunii najpierw pod innym tytułem: Sen. Tęsknota była w komunistycznym kraju zakazana. Nostalgia jest dowodem na to, że pisarz widzi więcej.

Z komunistycznego Bukaresztu Cărtărescu stworzył, niczym Alfred Kubin, miasto snu, w którym wszystko jest możliwe: bezdomny mężczyzna wielokrotnie wygrywa w rosyjską ruletkę nawet wówczas, gdy w magazynku brakuje tylko jednego naboju, architekt projektujący fabryki oleju okazuje się być wirtuozem gry na organkach, a dziewczynka znika w fazie REM. Bukareszt okazuje się nie miejscem, ale portalem.

Pięć historii subtelnie łączy się ze sobą i w sobie odbija. Wszystkie pokazują realistyczny rewers i fantastyczny awers życia. U Cărtărescu nic nie jest oczywiste i, jak u Cortazara czy Borgesa, wszystko może być magiczne.  Jeden z amerykańskich krytyków nazwał trafnie rumuńskiego pisarza „Georgem Lucasem sowieckiego romantyzmu” wskazując jednocześnie najważniejsze narzędzia, z których zbudował piękny schron dla swoich wizji: fantazję i nostalgię – z zapowiedzi wydawcy.

 

Mircea Cărtărescu  – „Nostalgia”

fragment opowiadania pt. Bliźnięta w przekładzie Joanny Kornaś-Warwas

To jest to, powiedział na głos, zrobiwszy kilka kroków przed lustrem. Po czym zawiesił na szyi, jak ostatnie pociągnięcie pędzla, złoty łańcuszek z płytkami i barokową dużą, chropowatą perłą, w końcu się wyperfumował, rozpylając z gustownej buteleczki Emotion ze złotawym korkiem świeże, zmysłowe aerozole. Ach, Boże, przypomniał sobie nagle, nie pomalował paznokci! I musiał jeszcze zrobić coś z ramionami, na których pasma mięśni, choć daleko mu było do atletycznej budowy, pogłębiały jednak przykre męskie cienie. Wypudrował szyję i ramiona elastyczną naperfumowaną poduszeczką, potem zabrał się do pracy nad paznokciami, które na szczęście utrzymywał w dobrym stanie podczas tych kilku dni, gdy musiał mieszkać u niego. Ale chociaż wyciął skórki (miał w zwyczaju obgryzać je niekiedy aż do krwi) i jakkolwiek jego ręce były drobne i smukłe, to i tak nie potrafił sprawić, by wyglądały jak dłonie kobiece. Paznokcie były szersze niż dłuższe. Wybrał perłę. Odkręcił wysoki, prążkowany korek i wyjął mały pędzelek oklejony gęstą zawiesiną, tak znajomo pachnącą eterem. Pomalował uważnie każdy paznokieć, najpierw lewej dłoni, potem prawej, chwilę trzepotał teatralnie rozstawionymi palcami w powietrzu. Gdy skończył, poczuł lekkie zmęczenie kręgosłupa.

Wstał i rozciągnął się. Co zrobić z klatką piersiową, oto dokuczliwe pytanie. Spróbował na chybił trafił z watą (znalazł całą paczkę i pół drugiej na półce w szyfonierze, za rzędem poskładanych koszul); uformował dwie kulki wielkości jabłek i wsadził je tam, gdzie powinny być piersi. Jako że górna lamówka dekoltu sukienki ściśle przylegała do ciała, wszystko wyszło nieoczekiwanie dobrze. Jednak na coś się przydają ordynarne filmy z przebierankami, powiedział do siebie, śmiejąc się. Ślicznotka z lustra miała teraz maleńkie i delikatne cycuszki, aż miło było popatrzeć.

Usiadł na łóżku i chciał zapłakać, ale powstrzymał się z powodu makijażu. Nie myślał już o niczym. Zaczął robić porządek w pokoju. Wszystko musiało być doskonale czyste, na swoim miejscu. Posłał łóżko, schował ubrania do szafy, szminki i resztę włożył do szuflad toaletki, ustawił książki i wazon na stole, zaciągnął firanki, dbając o to, by ułożyły się w równe fałdy, i poprawił zasłony. Przyniósł z jadalni kilka rzeźbionych drewnianych kasetek, dwa mosiężne świeczniki, kilka fantazyjnych poduszeczek i za ich pomocą zaimprowizował wystrój buduaru, dość kokieteryjny. Kilka bibelotów w złym guście, chińskich, oczywiście kopii, rozłożył na półkach biblioteczki, która zajmowała połowę ściany.

Poszedł do łazienki. Ściany w kolorze błękitu ultramaryny wydawały się teraz, późną nocą, jeszcze bardziej halucynacyjne. Żółta żarówka tworzyła w lustrze iluzoryczne i bardziej liliowe prążki. Otworzył szafeczkę z lekarstwami zawieszoną na ścianie po przeciwnej stronie wanny. Sięgnął popudełeczko Meprobamatu, zdjął zatyczkę z watą i wysypał zawartość na dłoń. Było około dwudziestu tabletek, dokładnie tyle, ile potrzebował. Aby wszystko się powiodło, wiedział, że potrzebuje co najmniej dziesięciu gramów. Tu było może piętnaście, może więcej. Pastylki były małe. Miał problemy z przełykaniem lekarstw, ale tym razem powinno się udać. Opłukał szklankę, która stała dnem do góry na szklanej etażerce, i napełnił ją wodą. Na przezroczystym naczyniu dużych rozmiarów był nadrukowany zieloną farbą znak Bliźniąt, dwoje dzieci trzymających się za ręce. Pod spodem widniały napisy dużymi drukowanymi literami: BLIŹNIĘTA, i data: 22 maja – 21 czerwca. Podzielił pastylki na trzy kupki i połknął je kolejno. Wrócił do sypialni i położył się na łóżku przystrojonym pięknie jedwabnymi poduszkami. Zamknął oczy. Następnego dnia około południa, po powrocie ze wsi, znajdą w sypialni od strony ulicy przepiękną bladolicą damę, bez tchu i z zimnym sercem.

„Po nocy niespokojnych snów potworny robak przebudził się przemieniony w autora tych linijek”. Mniej więcej tak, odwracając początkowe zdanie Przemiany Kafki, zaczynałaby się opowieść, którą postanowiłem tu napisać, gdybym zamierzał ją opublikować. Byłby to efektowny początek, co nie wykluczałoby jego prawdziwości, bo właśnie ja jestem tym insektem. Bardziej, o wiele bardziej niż Gregor Samsa, powiedzmy, że w takim samym stopniu, w jakim insektem był Hoffmann lub Nerval, lub Novalis. Jak wszyscy ci romantycy, będę pisał nie po to, żeby stworzyć opowieść, lecz aby poddać egzorcyzmom obsesję, aby chronić moją biedną duszę przed straszliwym monstrum nie poprzez ohydę, jak u Kafki, tylko poprzez piękno. Myślę teraz o nieznośnie pięknym aniele Rilkego i chciałbym zacytować coś z pierwszej elegii, ale od kiedy tutaj mieszkam, źródło wspomnienia jakby pogrążyło się w ciemności albo zaszło odrobinę mgłą. Boję się. Kilka chwil temu siedziałem na sofie, patrząc bez celu na te malowane na szkle ikony, gdzie dominują krwista czerwień i lazur, na żółtawe, błyszczące klawisze pianina, na sekretarzyk z drzwiczkami z odrapanego drewna, na których wymalowana jest smutna postać o śniadej bizantyjskiej twarzy, przyodziana w obszerną błękitną togę opadającą w dziesiątkach fałdów, trzymająca zazielenioną gałązkę; za jej plecami fioletowy horyzont pociemniał, a czerwone chmury zakradają się melancholijnie pomiędzy włoskie cyprysy. Powyżej napis złotymi literami: AMOR OMNIA VINCIT. Oglądałem całą tę niezmiernie wysoką przestrzeń, ograniczoną przez sute zasłony, które zakrywały okno, i zastanawiałem się, czy jej krew, zalewająca przez tysiące rurek płaty mojego mózgu, nie przeniesie powoli jej istoty we mnie, czy jej przeszłość, która emanowała z tego pokoju z rzeźbionymi meblami i bitym mosiądzem, nie wyruszy szkieletowymi falangami przeciwko mym wspomnieniom, jak w Apokalipsie Breughla. Zerwałem się na równe nogi na tę myśl. Dokładnie tak jak tydzień temu, kiedy zdecydowałem, że już nigdy nie będę oglądał siebie w lustrze. I tak jak wtedy uszyłem pokrowiec z grubego konopnego płótna, którym przykryłem taflę lustra, tak teraz postanowiłem pisać, by utkać z tych stron inny pokrowiec, inną tkaninę, która ochroni mnie tym razem nie przed jej ciałem, lecz przed jej psychiką, jej smutkami, szaleństwem, radością, głupotą i idealizmem oraz przed jej nikczemnością i chciwością. Chciałbym poczytać, ale skąd wziąć książki? Mała ignorantka, wszystko, co ma lepszego na tych trzech, czterech półkach, które nazywa biblioteczką, to prezenty ode mnie: piękny Huizinga, Baltrušaitis o sztuce gotyckiej; i tyle. Poza tym słowniki, książki folklorystyczne, głupie powieści nie do czytania. Jednak, i jest to tylko jedna z jej sprzeczności, czytała, a nawet sama pisała wiersze. Miała też dziennik, w którym notowała swoje sny, kolorowe i dziwne, zupełnie nienadające się do psychoanalizy, bardziej coś w rodzaju feerii, coś w stylu rajskich ogrodów. Sądzę, że bogactwo kolorów i światła w jej snach wynikało z faktu, że spała z szeroko otwartymi oczami; nie widziałem jeszcze nikogo, kto by tak spał. Siedzieć i przyglądać się jej śpiącej było przerażające, jakbyś czuwał przy zmarłej. Nie próbuję tutaj wyjaśnić, dlaczego ją kochałem, jest to rzecz niewytłumaczalna, jak wszystko, co oczywiste. Nie chcę też opowiadać, co się z nami stało dziesięć (może jedenaście? dwanaście?) dni temu. Myślę jedynie o tym, by przywołać przeszłość, albo ułożyć sobie przeszłość lub ją wymyślić, albo wszystko naraz, interesuje mnie bowiem tylko to, żeby mieć przeszłość, ciąg obrazów, które zaistnieją lub zastąpią obecny chaos.

Teraz, od kiedy oni, biedni staruszkowie oszołomieni niepokojem, zaobserwowali u mnie coś dziwacznego (cała ta historia z zakrywaniem lustra i wiele innych), od kiedy wypróbowałem moje nowe struny głosowe, wyjąc w napadzie histerii, dają mi spokój i pozwalają leżeć tutaj, w tym pokoju wysokim jak wieża. I bywają złotawe popołudnia, nostalgiczne, kiedy z zewnątrz dochodzi jedynie szelest kilku nagrzanych słońcem liści i odliczanie jakiejś dziewczynki, która bawi się samotnie na opustoszałym bruku ulicy Wenery. Tak jak poprzednio leżę w łóżku, zmieszany przez samotność i emocje, a w pamięci powracają bolesne, rozdzierające urywki dawnych wspomnień, z najodleglejszych czasów dzieciństwa. Myślałem o tym, żeby zanotować coś z tych fioletowych przebłysków, z przerywanych iluminacji, które wtedy odczuwam, gdy z głową przyklejoną do poduszki oglądam grube złotawe prążki na przeciwległej ścianie. Ale nie na proustowską modłę, zbyt estetyczną jak na to, czego chcę. Skądinąd ta metoda była mi, chcąc nie chcąc, znana, zanim dowiedziałem się o Prouście. To dziwne, że jako nastolatek miałem wszystkie doświadczenia, pozornie tak szczególne, niepowtarzalne, niektórych pisarzy. Znam efekt magdalenki Prousta: okrągłe cukierki, różowe i gąbczaste, bardzo aromatyczne albo błysk odznaczenia na piersi jakiegoś przechodnia sprawiły, że kilkakrotnie poczułem silną emocję wspomnienia pewnych miejsc, rekonstrukcji pewnej atmosfery; znam uczucie omdlenia, które wystawiało na próbę Blechera w otwartych przestrzeniach; doznałem całej złożoności objawów kafkowskich – błędnych rozpoznań, jamais vu i całej reszty. Mam też odczucia całkowicie szczególne, jakich nie spotkałem nigdzie w literaturze, ale nie chcę się teraz nad nimi rozwodzić. Chcę sobie przypomnieć – i wiem, że wszystko, co sobie przypomnę, znajduje się na drodze, która prowadzi prosto do katastrofy. Czuję, że nie będę w stanie napisać ani słowa o czymś incydentalnym, niezaangażowanym w obsesję, w chimerę.

 przeł. Joanna Kornaś-Warwas

O tłumaczach:

Joanna Kornaś-Warwas – tłumaczka, lektorka języka rumuńskiego, ukończyła filologię rumuńską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Prowadzi szkołę językową CALITATE w Krakowie. Przekłada prozę, poezję oraz sztuki teatralne. Jest autorką przekładów najbardziej cenionych pisarzy rumuńskich, takich jak Max Blecher, Mircea Cărtărescu, Dan Lungu, Ioan Es. Pop, Varujan Vosganian. Powieść Dana Lungu pt. Jestem komunistyczną babą! znalazła się w półfinale Nagrody Angelus dla najlepszej książki Europy Środkowej w roku 2010. W 2016 roku otrzymała Nagrodę dla tłumacza „Europejskiego Poety Wolności 2016” za tomik Moja ojczyzna A4 Any Blandiany oraz Nagrodę dla tłumacza za przekład uhonorowanej Literacką Nagrodą Europy Środkowej ANGELUS Księgi szeptów Varujana Vosganiana.

 

Ireneusz Kania – tłumacz, poliglota, eseista, znawca buddyzmu i kabały. Jest autorem licznych tłumaczeń z kilkunastu języków, przede wszystkim romańskich i azjatyckich. Przekładem zajmuje się od 1977 roku. Ukończył romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie prowadził zajęcia z przekładu literackiego w Studium Artystyczno-Literackim. Jest m.in. autorem tłumaczeń najważniejszych prac Mircei Eliadego i Emila Ciorana, tłumaczył również dzieła Umberto Eco i Constantina Noiki, a także Tybetańską Księgę Umarłych i korpus tekstów buddyjskiej szkoły Małego Wozu – Muttāvali (2009). W 1995 roku otrzymał Nagrodę Polskiego PEN Clubu za przekład z literatury obcej na język polski.