Kraina z legend i ta całkiem żywa

„Usypać góry. Historie z Polesia” to mistrzowsko opowiedziana historia jednej z najbardziej romantycznych krain II Rzeczpospolitej. Polesie fascynowało artystów i krajoznawców, podróżników. Ale nie był to raj na ziemi, życie było takie jak zawsze – ciężkie. Małgorzata Szejnert skrupulatnie i pięknie przedstawia Polesie. Czy jego „legenda” jest częścią polskiej tożsamości? Czy raczej wspomnieniem mglistym i egzotycznym, nijak mającym się do współczesności.

Polesie, w czasach II RP jeden z najbardziej mitycznych, a jednocześnie zacofanych regionów kraju. Bogaty w lasy, bagniska, rzeczne rozlewiska. Intrygujący legendą Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wreszcie województwo, w którym Polacy, Białorusini,  Litwini, Żydzi i tutejsi żyli obok siebie. Obok, ale nie wspólnie. Oczywiście, życiowe losy krzyżowały ich ścieżki, robili też często razem interesy, ale nadal był to stan „współistnienia”, a nie wspólnoty wymieniającej doświadczenia, tradycje, tworzącej własną niepowtarzalną miksturę i reprezentującej wspólne cele. O tym opowiada między innymi jeden z bohaterów reportaży Małgorzaty Szejnert – potomek Kiryła, krawca z Motola. Kirył przed wojną był świetnym krawcem, miejscowa fama głosiła, że nauki pobierał u żydowskich mistrzów. Prawda wyglądała inaczej, Żydzi nie chcieli uczyć młodego adepta. Bo sztuka była zarezerwowana dla swoich. Dla odmiany, Żydzi i inne narodowości nie mogły robić kariery w wyższych sferach wojskowych. Na przykład nie dane im było zaciągnąć się do Pińskiej Flotylli. Ale były też korzyści i wzajemne sympatie. Autorka przedstawiła historię losów właścicieli dworu w Perkowiczach. Rodzina Wysłouchów mogła liczyć w trudnych chwilach na życzliwość kupców żydowskich, a kontakty z dawnymi pracownikami dworu utrzymywali jeszcze długo po wojnie, kiedy to zmieniły się granice i Polesie w lwiej części stało się częścią ZSRR. Nie można też zapomnieć o jeszcze jednej specyficznej grupie – tutejszych, byli to ludzie nie potrafiący (a być może nie odczuwający potrzeby) określania swojej przynależności narodowej. Mówili gwarą, mieszanką białoruskiego i ukraińskiego. Często poszczególne wsie miały swój specyficzny język. Tropienie ulotnych śladów dawnej lokalnej kultury i mozolna praca mająca na celu zachowanie pamięci o nich to jeden z walorów reportaży Szejnert, a także postawa którą przejawiają sportretowani przez pisarkę bohaterowie. Książka Małgorzaty Szejnert składa się z reportaży opowiadających o historii Polesia, ale autorka z wielką zręcznością włączyła w narrację współczesność. Dlatego głos zabierają ludzie, którzy żyją dziś w miejscowościach odwiedzanych przez autorkę. Ich sprawy i opinie są równie ważne i ciekawe.

Nie mogło zabraknąć w „Historiach z Polesia” opowieści o losach wielkich posiadaczy ziemskich. Polesie było wszak krainą siedzib rodów, których nazwiska wiązały się ściśle z historią dawnej Rzeczpospolitej. Obszary majątków o trudno wyobrażalnej dla współczesnego Polaka powierzchni zajmowały gros województwa. Pałace, dwory, pieczołowicie pielęgnowane parki i ogrody. Na ile był to sztucznie zakonserwowany świat archaicznych relacji feudalnych, a na ile tradycja regionu? Z perspektywy czasu widać, że ten świat nie reagował wystarczająco szybko na zmieniającą się sytuację polityczną czy aspiracje mas. Przewija się też motyw reform proponowanych przez rząd w Warszawie, zbyt nieśmiałych lub wprowadzanych z małą skutecznością. Na tym tle niesamowicie, ale i z grozą czyta się o losach rodu Skirmuntów. Moc z jaką budowano jego potęgę jest równa zagładzie, która nadeszła wraz z 1939 rokiem. Szejnert opisuje gospodarczą ekspansję rodu, która nastąpiła w XIX wieku z udziałem pioniera przemysłu na Polesiu – Aleksandra Skirmunta, nie pomijając gorzkich kulisów ekonomicznych (opowieść o płacach, wraz z przedstawionymi stawkami zarobków pracowników i strategią zarządzania), ale też pokazuje odważny styl myślenia – jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – inwestora. Epilog stanowią losy Romana Skirmunta i jego stryjecznego brata Henryka Skirmunta (rozdział „Dobry i zły pan”). Ich wybory i styl życia – diametralnie różne, składają się na żywy i złożony obraz bogatych elit Polesia. Dramatyczny koniec wyznacza wojna i wkroczenie wojsk sowieckich. Straszna śmierć Skirmuntów to nie tylko koniec „pańskich czasów”, to początek ponurych żniw prowadzących do zniszczenia poleskiego świata.

„Historie z Polesia” otwiera wartka relacja z wyprawy Amerykanki Louise Arner Boyd, badaczki, która przybyła na Polesie w 1934 roku. Boyd wykonała na miejscu mnóstwo zdjęć, a po powrocie przygotowała i wydała pracę „Polish Countrysides”. Dla podróżniczki region był nieznanym lądem, z którym – odpowiednio przygotowana – zmierzyła się. Można powiedzieć, że i dzisiejszy czytelnik sięgając po książkę Szejnert jest na pozycji panny Boyd.

PATRYCJA SPYCHALSKA

Małgorzata Szejnert „Usypać góry. Historie z Polesia” – Wydawnictwo Znak, Kraków 2015