Kępiński o literaturze i historii litewskiej

 

We wrześniu w Kolegium Europy Wschodniej ukaże się książka Piotra Kępińskiego „Litewski spleen” – rzecz poświęcona literaturze litewskiej ale także historii. Oto szkic poświęcony Alfredasowi Bumblauskasowi, jednemu z ważniejszych historyków litewskich. 

Alfredas Bumblauskas jest historykiem charyzmatycznym, naukowym celebrytą. Kiedy kilka lat temu robiłem z nim wywiad, siedząc w letniej kawiarni przy ulicy Vokiečių w centrum Wilna, tuż przy ratuszu, prawie przez cały czas ktoś go pozdrawiał i zagadywał.

Bumblauskas to instytucja. Nie dość, że wykłada historię, jest także członkiem senatu uniwersytetu, zasiada w radzie Litewskiego Instytutu Historycznego i Akademii Sztuk Pięknych w Wilnie.  Prowadził zajęcia ze studentami w Helsinkach, Grazu, Warszawie. Jest autorem wielu ważnych książek, między innymi Senosios Lietuvos istorija 1009–1795 (Historia Starej Litwy: 1009–1795), wydanej w Wilnie w roku 2005 oraz Lietuvos Didžioji Kunigaikštija, ULB, Vidurio Rytų Europa (Wielkie Księstwo Litewskie. Wspólna historia, podzielona pamięć) opublikowanej na Litwie w 2009 roku, a w 2013 roku wydanej po polsku i angielsku.

Zdaje się, że największą popularność przyniosły mu programy telewizyjne, w których popularyzował historię. Zwłaszcza Būtovės slėpiniai (Tajemnice istnienia), w którym razem z Edvardasem Gudavičiusem opowiadał o najstarszych i najnowszych dziejach Litwy. Gudavičius – nauczyciel i mistrz Bumblauskasa – to jeszcze jeden fenomen litewskiej historiografii, choć swojej kariery nie zaczynał jako historyk. Studiował w kowieńskim Instytucie Politechnicznym. Na początku lat pięćdziesiątych pracował jako kierownik zmiany w fabryce motorów, potem był zakładowym technologiem, a po przenosinach do Wilna zajmował się maszynami liczącymi. Dopiero w roku 1962 – w wieku 33 lat – rozpoczął studia historyczne. Po siedmiu latach był już doktorem, a później szybko zdobywał kolejne stopnie naukowe. W roku 1991 został członkiem Litewskiej Akademii Nauk (chociaż jeszcze kilka lat wcześniej pisał artykuły do Encyklopedii Radzieckiej Litwy). Bumblauskas twierdzi, że nawet w czasach ciężkiego komunizmu Gudavičius był historykiem niepokornym. To on postulował, by przestać szukać pogańskiej atlantydy, która mogłaby być litewską drogą do niepodległości, a skupić się na czasach Witolda, który zapoczątkował marsz Wilna ku Europie.

Bumblauskas przyznaje się do spuścizny naukowej po Gudavičiusie  i tłumaczy, że czasami ma z tego powodu kłopoty podczas dyskusji z kolegami. – Nie wszyscy mnie tutaj kochają za poglądy, bo zawsze mówię, co myślę – mówił podczas spotkania na Vokiečių.

Tę samodzielność myślenia, niezależność i oryginalność, z którą oczywiście można czasami dyskutować, widać w jego pracy Wielkie Księstwo Litewskie. Wspólna historia, podzielona pamięć.

Oczywiście, Bumblauskas nie jest na Litwie ostatnim Mohikaninem, który w Wielkim Księstwie doszukuje się rdzenia państwowości. Podobnie jak on myśli chociażby Sigitas Geda (znany dramaturg i eseista, działacz Sąjūdisu i poseł), który pisał: „Czyż nie nadeszła pora na umieszczenie całego dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego w centrum naszej kultury, zamiast tkwić przy antynomii chrześcijaństwa i pogaństwa”.

To zdanie można potraktować w zasadzie jako motto książki. Ale akceptując je, historyk litewski zmuszony jest do totalnej rewizji „tradycyjnego modelu tożsamości”. „A model ten ukształtowany w okresie odrodzenia narodowego z założenia był defensywny – pisze Bumblauskas. – Jego głównym celem nie było uwolnienie się od dominacji Rosji, ale raczej od wpływu kultury polskiej”. W związku z tym wielu litewskich naukowców nie widziało potrzeby wiązania kultury litewskiej z polską, ruską, żydowską. A przecież te wszystkie tradycje składają się na dziedzictwo Wielkiego Księstwa Litewskiego. Bumblauskas w swojej pracy przywraca je do życia.

Pamiętam, jak podczas naszej rozmowy historyk wielokrotnie wracał do sprawy tablic polsko-litewskich, które dzisiaj stanowią trzon niepotrzebnych kontrowersji w relacjach między Warszawą a Wilnem. – To jest nasze bogactwo. To bogactwo wielu języków i kultur, które mamy w zasięgu ręki. Ile z nich możemy się dowiedzieć my, Litwini, o naszej historii. To przecież jest historia, która należy do nas wszystkich.

W swojej książce pisze: „Jest katolicyzm, ale inne religie, nawet odłamy chrześcijaństwa, pozostają w cieniu. Jest język litewski, ale zapomniano o innych językach Wielkiego Księstwa: łacinie, ruskim, polskim, niemieckim. Jest potęga imperium Witolda, ale brak tradycji Statutów litewskich i zapisów Konstytucji 3 maja. Jest siła i porządek, ale nie ma demokracji i tolerancji. Uogólniając: są tylko tradycyjnie »męskie«, a nie »kobiece« wartości. Narracja oparta na takich wartościach nie pasuje do współczesnej demokracji”.

Nic dodać, nic ująć. Chociaż – to też trzeba podkreślić dla przeciwwagi – do dzisiaj w obiegu naukowym i medialnym na Litwie bardzo popularne są teorie przedwojennego geografa Kazysa Pakštasa. Postulował on utworzenie Baltoscandii – nowoczesnego sztucznego tworu geograficzno-politycznego – który oprócz państw skandynawskich obejmowałby także kraje bałtyckie. Co ciekawe, kiedy Pakštas formułował tę teorię w połowie lat dwudziestych, do Baltoscandii zaliczał także Polskę, ale gdy w roku 1928 w szwedzkim piśmie „Geografiska Annaler” po raz pierwszy opublikował swoje badania, Rzeczypospolitej w jego projekcie już nie było. Kampania antypolska była wtedy w rozkwicie. Dzisiaj też zdarza się, że w litewskich gazetach pojawiają się karykatury Polaków (chociaż częściej wymierzone są one w Polaków litewskich), a w popularnych programach telewizyjnych dowcipy o Polakach to nic nadzwyczajnego, jednak nie dominują one w dyskursie społecznym, jak to się działo przed wojną.

Tęsknota za Skandynawią okazała się jednak silniejsza, słychać to nawet w przemówieniach prezydent Dalii Grybauskaitė. Kiedy w Wilnie z wielkim hukiem otwierano pierwszy na Litwie sklep Ikea, prezydent nie omieszkała podkreślić, że szwedzki etos pracy jest dla Litwinów wzorem i drogowskazem, czym zirytowała rodzimych przedsiębiorców zarzucających jej ignorowanie wileńskiego biznesu.

Jak pisze Bumblauskas, koncepcje Litwy w ostatnich dziesięcioleciach wielokrotnie się zmieniały: „Dzisiejszy Litwin, wychowany w tradycji międzywojennego konfliktu z Polską, dziwi się, gdy słyszy, że jeszcze podczas Powstania Styczniowego 1863 Litwin był określany zupełnie inaczej: Kim jest Litwin? To, ten, który wierzy w wolność i przestrzega Statutu. Bez czego nie może żyć Litwin? Bez wolności i jedności z Polakami”.

Oczywiście, profesor wileńskiego uniwersytetu w swojej książce nie ignoruje „młodolitewskiej litewskości”, tylko ją uzupełnia. Próbuje znaleźć miejsca wspólne w historii, wyznaczyć granice, zarysować punkty sporne. Czasami i Bumblauskasowi trudno zrozumieć polską miłość do Wilna. Kiedy pisze, że Józef Ignacy Kraszewski tworzył romantyczne wizje historii Litwy, a nawet skreślił najgrubszą, bo czterotomową historię Wilna, dziwi się, jak to się stało, że urodzony na Wołyniu Polak zainteresował się Wielkim Księstwem. Polaka taka postawa w ogóle nie zaskakuje, zwłaszcza jeżeli myślimy o wieku XIX.

Po pierwsze, Wilno było wtedy stolicą kultury polskiej – w tej kwestii nie ma znaków zapytania ani jakichkolwiek wątpliwości. Co prawda, po roku 1831 w mieście nie było już ani Adama Mickiewicza, ani Juliusza Słowackiego, ale mieszkali tam Teodor Narbutt, autor dziewięciotomowej historii Litwy, Michał Baliński, który opisywał dzieje Wilna, poeta Władysław Syrokomla i wydawca Albumu wileńskiego Jan Kazimierz Wilczyński. Atmosfera Wilna jako miasta kultury była ciągle żywa. I czy ktoś tego chce, czy nie – przyciągała wielu Polaków.

Bumblauskas pyta, czy oni wszyscy rzeczywiście byli obywatelami Wielkiego Księstwa Litewskiego? Moniuszko mówił, że dla niego Wilno było stolicą kultury polskiej. Z kolei Adam Honory Kirkor, autor zapomnianego dzisiaj ciekawego przewodnika po Wilnie, pisał: „Czyż Litwa, aby być z Polską, musi przestać być Litwą? Nie. Jestem Litwinem i nigdy to uczucie we mnie nie zginie. Kocham swoją Ojczyznę z całym entuzjazmem młodzieńca, z całym poświęceniem mężczyzny. Mam serce i czuję sympatię do Polski o tyle, o ile jej losy są związane z naszymi”. Bumblauskas w stanowisku Moniuszki i Kirkora widzi rozbieżności. Dla mnie ich nie ma. Podobnie mówił Mickiewicz, zbliżoną opinię prezentował Miłosz. Każda z tych postaci utożsamiała się z Wielkim Księstwem, a zarazem akcentowała przynależność do Polski – tylko że na pewnych zasadach, które sprowadzały się do podkreślania swojej odrębności. Podobne sentymenty i emocje słyszę także dzisiaj, kiedy rozmawiam z Polakami z Litwy: wy myślicie tak, my myślimy inaczej i mamy do tego święte prawo. Jak pisze Bumblauskas, dużo wody upłynęło w Niemnie, a Niemen wciąż jest tą samą rzeką. Z ludźmi jest tak samo. Czas mija, a oni myślą podobnie, nawet jeżeli mapa polityczna wygląda zupełnie inaczej niż przed dwustu laty.

Niemniej jednak rację ma Bumblauskas, kiedy twierdzi, że Polacy za bardzo zawłaszczyli sobie historię i ziemię litewską. Przecież w pewnym momencie „święty ślub” Jadwigi i Jagiełły był tylko i wyłącznie ślubem polskim. Historyk pyta zatem – skoro był to tak ważny moment w naszych wspólnych dziejach, to dlaczego z dziewiętnasto-, dwudziestowiecznej świadomości o historii XV–XVIII wieku zniknął drugi partner małżeństwa? Został tylko posag? – Litwini są bardzo wyczuleni na tym punkcie – mówi Bumblauskas.

Oczywiście, trudno dzisiaj dyskutować o świadomości Starolitwinów sprzed czterystu czy pięciuset lat. Możemy tylko domniemywać, ustalać pewne procesy na podstawie zapisów literackich czy dokumentalnych. Czy aby na pewno litewska szlachta czuła wtedy to samo, co dzisiaj czuje litewska inteligencja? Czy ówcześni Polacy myśleli tak samo jak ci dzisiejsi? Oczywiście, że nie. Budując nowoczesną świadomość narodową, wyłuskujemy z przeszłości zdania i fakty, które potwierdzają nasze tezy. Czynią to zarówno Polacy, jak i Litwini. Polacy odpierając zarzuty „imperialno-ekspansyjne”, twierdzą, że litewska szlachta sama wybierała język polski, nikt jej do tego nie zmuszał. Litwini sugerują, że we wspólnym państwie byli spychani na margines. I każda strona miała i ma w tym sporze rację.

Przecież kiedy Aleksander Brückner podkreślał na początku XX wieku, że „wszystko, co na Litwie reprezentuje cywilizację, jest cywilizacją polską”, nikt w Kownie nie reagował na takie słowa z alergią. Zanim jeszcze doszło do aneksji Wilna przez Żeligowskiego, w momencie dyskusji o polsko-litewskim federalizmie zapoczątkowanej w 1919 roku przez Piłsudskiego, nawet część Litwinów opowiadała się za takim modelem państwa. „Żądali oni od Piłsudskiego gwarancji, że endecja nie zwycięży na polskiej scenie politycznej. Piłsudski tego zapewnić nie mógł, dlatego rozmowy załamały się, a endecja zwyciężyła tak po polskiej, jak i po litewskiej stronie”.

Potem było już tylko gorzej. W 1920 roku państwo litewskie zezwoliło na przemarsz wojsk Siemiona Budionnego i Michaiła Tuchaczewskiego przez swoje terytoria, co było kardynalnym błędem. Współcześni historycy litewscy prawie zgodnie przyznają, że z narodowego punktu widzenia był to krok właściwy. Tak uważa również Bumblauskas, który jednak dodaje: „ale nie z punktu widzenia międzynarodowej dyplomacji.  Zdaniem Cziczerina (ówczesnego komisarza do spraw zagranicznych Rosji Sowieckiej) protokół, który Litwa podpisała 12 lipca 1920 roku z ZSRR, inicjował wspólne działanie armii litewskiej i rosyjskiej przeciwko polskim imperialistom, co było niespodziewane dla dyplomacji zachodniej. Kiedy Litwa kokietowała bolszewików, w Polsce w sierpniu 1920 roku trwało przełomowe odparcie armii Tuchaczewskiego zwane cudem nad Wisłą, co dla Zachodu było największym dowodem na znaczenie Polski we froncie przeciwko bolszewickiej Rosji”. Tymczasem Litwa nawet dzisiaj nie docenia tego zwycięstwa, nie zauważając tego, na co wskazywał Czesław Miłosz: w przypadku zwycięstwa bolszewików Wilno stałoby się stolicą kolejnej sowieckiej republiki. Jako że wyżej wymieniony protokół przed społeczeństwem został zatajony, już wtedy (dzisiaj zresztą też rzadko się o nim mówi) motywy Piłsudskiego i Żeligowskiego co do zajęcia Wilna 9 października były niezrozumiałe.

Litwini myśleli tak: jeżeli zgodzimy się na federalizm, wtedy jako część jednego państwa zostaniemy zmieceni z powierzchni ziemi przez bolszewików, którzy grozili Polsce „żelazną miotłą”. W taki sposób Sowieci przekonywali również Litwinów. Nieważne nawet, kto brał udział w negocjacjach z Kremlem: czy tylko narodowcy, czy także wojsko i Związek Strzelców Litewskich. Do dzisiaj tego nie ustalono. Jedno jest pewne: Litwini dali się Moskwie omamić. A  Polacy powstrzymali wojska bolszewickie. Żeligowski wkroczył do Wilna. To, co zadziwia do dzisiaj, to nieumiejętność rozeznania prawdziwego niebezpieczeństwa nadchodzącego z Moskwy. „Litewskim nacjonalistom wydawało się, że bolszewicy są mniej groźni od Dmowskiego i Piłsudskiego” – pisze Bumblauskas.

Koniec końców i tak nikt na tym nie wygrał, a spory o pozorne zwycięstwa, klęski i traktaty trwają do dzisiaj. Bumblauskas zajmuje w tych dyskusjach stanowisko nadzwyczaj rozsądne. To rzadki przypadek naukowca, który lubi żywo polemizować z tezami swoich adwersarzy zarówno z przeszłości, jak i z tymi współczesnymi. Ze swadą opowiada o historii najnowszej, ale potrafi także odkryć na nowo bitwę pod Grunwaldem. Docierając do nieznanych dokumentów, spiera się nawet z Długoszem.

Szacunek budzi już sam fakt, że autor Wielkiego Księstwa Litewskiego kontynuuje idee Gudavičiusa. Podkreślmy słowami Bumblauskasa: „idea [ta] burzy dwa podstawowe filary tradycyjnej litewskości: mit piśmiennej cywilizacji Bałtów i tezę o nienaturalnej oraz obcej polskojęzycznej kulturze litewskiej. Ten właśnie aspekt stał się podstawą do fundamentalnego sprzeciwu wobec Gudavičiusa”.

Ale to przecież teoria Gudavičiusa umiejscawia historię Litwy w historii Europy. Bo wykreślenie z dziejów Wilna wieku XVI i XVII, ewentualnie lituanizowanie na siłę tych czasów zawsze musi skończyć się fiaskiem. Niby to banalne z polskiego punktu widzenia, ale z litewskiego już wcale nie takie oczywiste. Kiedy w kultowym na Litwie filmie Tadas Blinda (historia o dziewiętnastowiecznym litewskim Robin Hoodzie) w reżyserii Donatasa Ulvydasa z roku 2011 słyszę, że rosyjscy żołnierze w najlepszej komitywie z polską szlachtą gnębili litewskich chłopów (już wtedy według reżysera wybijających się na niepodległość), to wyczuwam ideologiczny fałsz, który nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną (zarówno chłopi litewscy, jak i polscy w owych czasach egzystowali poza jakimkolwiek narodem).

Mam wrażenie, że praca Bumblauskasa powinna być lekturą obowiązkową nie tylko dla polskich, ale też dla litewskich studentów. Powód jest jeden. Uczy dystansu. I merytorycznej dyskusji, w której wszystko jest poparte solidną wiedzą. Ważny jest też język tej historycznej opowieści – przejrzysty, pozbawiony miazmatycznej pseudogłębi. Widać, że Bumblauskas wręcz żyje historią i za wszelką cenę chce ją zrozumieć. W żadnej mierze nie traktuje jej instrumentalnie. Szacunek i pokora – to cechy wyróżniające Wielkie Księstwo Litewskie.

Nawet jeżeli moje zastrzeżenia budzi czasami powtarzanie sądów, które według mnie nie zawsze są prawdziwe, jak na przykład ten dotyczący usuwania przez polską historiografię z dziejów Wielkiego Księstwa innych narodów. Mam wrażenie, że nowoczesna historiografia nie ma z tym procesem nic wspólnego. A opracowania starsze? Cóż, nikt nie jest bez winy. Ale nawet i o takich drobnych rozbieżnościach warto dyskutować. Polska strona czasami nie potrafi zrozumieć niuansów, które dla Litwinów urastają do rangi symboli. Bo Litwini, jak mówi filozof Leonidas Donskis, lubią widzieć siebie jako ofiary historii. Skąd my to znamy?

Ale zarówno Bumblauskas, jak i Donskis są wielkimi optymistami. Papierowe wojny współczesnych polityków raczej ich nie przerażają. Bumblauskas zapytany kiedyś o poprawę stosunków polsko-litewskich odparł: gdyby na chwilę oddać władzę w ręce Polsko-Litewskiego Forum Dialogu i Współpracy im. Jerzego Giedroycia oraz Forum Dialogu i Współpracy Polska-Litwa, wszystko byłoby już załatwione. Animozji między Polakami i Litwinami dawno już by nie było.

Alfredas Bumblauskas, Wielkie Księstwo Litewskie. Wspólna historia, podzielona pamięć, tłum. Alicja Malewska, Muzeum Historii Polski, Bellona, Warszawa 2013.

Alfredas Bumblauskas (ur. w 1956 r. w Telszach) – litewski historyk, profesor Uniwersytetu Wileńskiego, członek rady Litewskiego Instytutu Historycznego oraz rady Akademii Sztuk Pięknych w Wilnie. Studiował na Uniwersytecie Wileńskim. W roku 1987 zamknął przewód doktorski pracą Geneza reformacji w Wielkim Księstwie Litewskim pod kierunkiem Edvardasa Gudavičiusa. Był dziekanem Wydziału Historycznego, obecnie kieruje Katedrą Teorii Historii i Historii Kulturowej. Uczestniczył w kilku programach telewizyjnych na temat historii i kultury. Był profesorem wizytującym na uniwersytetach w Grazu, Helsinkach i Warszawie.

Jest autorem m.in. Senosios Lietuvos istorija 1009–1795 (pol. Historia Starej Litwy: 1009-1795), wydanej w Wilnie w roku 2005 oraz Lietuvos Didžioji Kunigaikštija, ULB, Vidurio Rytų Europa (lit. Vilnius 2009, pol. Wielkie Księstwo Litewskie. Wspólna historia, podzielona pamięć, Warszawa 2013).