Kąt widzenia – Tadeusz Mazowiecki

Publikujemy kolejny fragment książki Kąt widzenia. Notatki literackie znakomitego krytyka literackiego i historyka literatury Jacka ŁukasiewiczaKsiążka ukaże się niebawem nakładem wrocławskiego Wydawnictwa Warstwy.

Na książkę składają się zapiski Jacka Łukasiewicza które pochodzą głównie z jego autorskiej rubryki Notatki literackie prowadzonej na łamach miesięcznika „Odra”. Kilka z nich opublikowanych zostało w „Tygodniku Powszechnym”, „Kwartalniku Artystycznym” i „Nowych Książkach”, w książce znajdą się  także teksty dotąd niedrukowane. Książka intryguje także stroną formalną, teksty, które porządkuje chronologia, układają się tu zarówno w rodzaj literackiego dziennika, jak i w krytyczną powieść.

Prezentowany przez nas fragment, to  portret Tadeusza Mazowieckiego – postaci dla wielu niejednoznacznej – pierwszego premiera III RP, publicysty i redaktora pism katolickich w PRL i pierwszego redaktora naczelnego„ „Tygodnika Solidarność”, którego autor poznał już w roku 1953.

Umarł Tadeusz Mazowiecki.

Poznałem go w czerwcu 1953 roku na obozie w Pilichowicach. Drukowałem wtedy wiersze w „W Młodych Oczach”, dodatku do „Słowa Powszechnego”. Zostałem na ten obóz zaproszony razem ze Staszkiem Grochowiakiem, także drukującym w owym dodatku. Mazowiecki miał tam wykład o Ziemiach Odzyskanych. W rozmowie podkreślił, że nie akcentował praw historycznych, bo te są wątpliwe, tylko kładł nacisk na uzyskanie tych ziem jako rekompensaty. Wtedy też mnie i Staszkowi wspomniał o możliwości pracy w redakcji tworzonego we Wrocławiu nowego, katolickiego tygodnika, którego miał być redaktorem. Po kilku tygodniach – będąc w okolicy – odwiedziliśmy obaj naszego przyszłego szefa w jego mieszkaniu w Otwocku. To było w drewnianym domu, w środku lata. Szło się wysoko po skrzypiących schodach. Tu mieszkał sam po śmierci żony, która zmarła na gruźlicę, a ciężko jej śmierć przeżywał. Wtedy zostaliśmy zaangażowani, mieliśmy redagować dział kulturalny. Liczyliśmy wówczas po dziewiętnaście lat, Mazowiecki miał dwadzieścia pięć. Sekretarz redakcji Ignacy Rutkiewicz (późniejszy naczelny redaktor „Odry” w ciężkich latach osiemdziesiątych, aż do chwili, gdy premier Mazowiecki wziął go od nas na szefa Polskiej Agencji Prasowej) też był dwudziestoparolatkiem. Obok Mazowieckiego mieliśmy jeszcze jednego naczelnego, starszego i bardziej wtedy znanego, eseistę, Aleksandra Rogalskiego, który dojeżdżał z Poznania; czynił to jednak rzadko, a potem zrezygnował. Był to trudny czas polityczny: internowanie prymasa, proces biskupa Kaczmarka, nasilona brutalna kolektywizacja rolnictwa, przejściowe, jak się okazało, zaostrzenie kursu po śmierci Stalina. Kuria wrocławska rządzona była przez wikariusza generalnego księdza Kazimierza Lagosza, bardzo wtedy uległego władzy. Cenzura kościelna skupiała się tedy na dziale kulturalnym. Cenzura świecka cięła bezlitośnie, co się dało. Kiedyś, chyba na Wszystkich Świętych, zaingerowała w tekst Ewangelii, w perykopie z ośmiorgiem błogosławieństw nie pozwoliła na określenie „błogosławieni ubodzy duchem”, miało być tylko „ubodzy”. Numer ukazał się więc bez perykopy (opuszczeń, przypomnijmy, aż do roku 1981 nie było wolno zaznaczać). Czy Tadeusz Mazowiecki nie popełniał w tamtych miesiącach błędów? Pewnie były ze dwa, trzy  teksty, których nie powinien był napisać ani podpisać. Kolportowano je później w 1990 roku w czasie jego kampanii prezydenckiej, którą przegrał; przypominano co jakiś czas, także teraz, obrzucając go błotem – po jego śmierci. Ale nie piszę tu o WTK ani o PAX-ie. Naczelny był powolny, zastanawiał się, rozmawiał, ale gdy zdecydował, decyzję egzekwował konsekwentnie. Lubił długie zebrania, także wieczorne, ciągnące się do późna. Kiedy dziś, po jego śmierci, czytam wspomnienia ministrów jego rządu, to pewne cechy premiera wydają mi się znajome. Tylko w 1953 chodziło nie o to, co robić z pegeerami, z inflacją czy z ruskimi doradcami, lecz o to, co dać na rozkładówkę. Naczelny lubił pracować w skupieniu i ciszy, o co w tamtej redakcji nie było łatwo. Dlatego drzwi do pokoju, w którym urzędowali z Ignacym, obito wojłokiem i dermą, zainstalowano też brzęczyk, którym naczelny komunikował się z sekretarką Ewą Proć, urzędującą przy biurku stojącym w naszym wielkim pokoju redakcyjnym przy drzwiach do jego gabinetu. Ewa została potem jego drugą żoną i matką trzech synów. Wtedy dzieliła pokój na Grabiszynku z Lucyną, przyszłą żoną Władysława Terleckiego, który doszlusował do naszego działu kulturalnego, i z moją przyszła żoną Teresą. Naczelnym redaktorem WTK był Mazowiecki akurat przez dwa lata, do sierpnia 1955, gdy w ciepłą letnią noc świętej Zuzanny razem z całą tak zwaną „frondą” niezadowolonych z posunięć Bolesława Piaseckiego rozstał się z PAX-em. Z Wrocławia wraz z nim rozstali się wtedy z tą instytucją Ignacy Rutkiewicz i Stefan Bakinowski. Z „frondystami” – a Mazowiecki był ich milcząco uznawanym przywódcą – utrzymywałem kontakt, bardzo dla mnie ważny. Mazowiecki się zmieniał, ja także dorosłem. Wydarzenia wtedy następowały szybko, jedno po drugim. Zaczęła się odwilż. Pamiętam taką rozmowę z nim po rewelacjach Chruszczowa i śmierci Bieruta; mam długi list od niego, bardzo polityczny, napisany na parę tygodni przed październikowym plenum. Z jego głosem liczyłem się, choć przecież nie była to już żadna formalna zależność.  Od pierwszego numeru redagowanej przez niego „Więzi” z 1958 roku, gdzie wydrukowałem artykuł o Parnickim, te kontakty stały się ściślejsze. Na pewno dużo Mazowieckiemu i dużo zespołowi „Więzi” zawdzięczam, więziowemu personalizmowi, więziowym dyskusjom na zebraniach współpracowników i samym wizytom w redakcji. Byli tam Wojtek Wieczorek, Juliusz Eska, Zdzisław Szpakowski (dawny przyjaciel Tadeusza, odwiedzający go też jeszcze we Wrocławiu), Jacek Wejroch i dwaj moi przyjaciele, także z Wrocławia, Janek Turnau i Andrzej Szmidt. Na pewno Mazowiecki wpływał mocno na moje (lewicowe) przekonania i na moje chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo się utrwaliło, lewicowość jakby rozpłynęła, choć pewne idee pozostały. Był wierzącym, praktykującym, niekoniunkturalnym katolikiem, a jego poglądy społeczne były wpierw socjalistyczne, potem ewoluowały. Zresztą tego nauczył PAX i to sobie cenię, jako jedną z prostych i słusznych zasad, że ekonomia polityczna nie przekłada się ani na ontologię, ani na teologię, a ontologia i teologia na ekonomię. Cechy męża stanu, które miał może od dziecka, rozwijały się w nim powoli. I taka sytuacja, gdy Tadeusz pokazał mi w roku 1969 wielką dziurę w kuchennej ścianie w swoim nowym mieszkaniu. To znajomy jego inżynier wypruł z tej ściany urządzenie podsłuchowe. Taka instalacja były w całym pionie, a Tadeusz nie pozwalał przychodzącym monterom tego ruszać, a więc w całym pionie była nieczynna, opowiadał o tym z satysfakcją. Dopiero potem przyszła rewolucja informatyczna i miniaturyzacja. I taka moja rozmowa z Mazowieckim, chyba na Kongresie Kultury w grudniu 1981, gdy powiedział, że mu, wtedy naczelnemu redaktorowi tygodnika „Solidarność”, zaproponowano rozmowę telewizyjną z Jerzym Urbanem. „Postawiłem – mówił – dwa warunki, pierwszy, że będzie ona na żywo, i drugi, że będziemy mówili osobno: Urban i ja, żeby nas razem nie kojarzono”. Zaraz potem ogłoszono stan wojenny, Urban w telewizorze kłamał i kpił z naszych sumień. (Karykaturowano go jako dupę z wielkimi uszami). Rozeszła się też pogłoska, że Mazowiecki nie żyje, że został zabity. Potem, w latach osiemdziesiątych, i dalszych, gdy Tadeusz Mazowiecki był czynnym mężem stanu, osobiście spotkałem go parę razy zaledwie, na krótko, raz to było w Pen Clubie. I tylko widywałem go w telewizorze: przy okrągłym stole, i – powtarzano tę scenę setki razy – gdy wygłaszał swoje exposé w sejmie, zostawszy premierem. Słyszałem jego głos, zawsze, chyba jeszcze od referatu w Pilichowicach, taki sam, i widziałem jego wzrok, gdy jedno oko umykało mu ku górze, jakby swoim zwyczajem konsultował się z nadprzyrodzonym.

XI 2013