Księga o cmentarzu – fragment

Prezentujemy fragment, zapowiadanej już przez nas, świetnej powieści słowackiej pisarki  Danieli Kapitáňovej Księga o cmentarzu . Książka niebawem ukaże się nakładem Ośrodka Pogranicze w przekładzie Izabeli Zając i Miłosza Waligórskiego.

Księga o cmentarzu  to debiut Kapitáňovej, opublikowany w 2000 roku jako dzieło Samko Tala, lekko upośledzonego  umysłowo mieszkańca słowacko-węgierskiego Komarna. Niektórzy z krytyków słowackich dali się nabrać na mistyfikację i mieli pretensje do wydawcy o to, że publikuje bełkot cofniętego w rozwoju zbieracza makulatury. Inni jednak docenili poczucie humoru i niebywały słuch językowy autorki i porównywali Księgę o cmentarzu do Forresta Gumpa i Szwejka .

Jak przekonuje  w nocie wydawca bohaterowi powieści Samkowi Tale bliżej jednak do Oskara Matzeratha z Blaszanego bębenka czy Mariana Osucha – bohatera słynnego dokumentu Krzysztofa Kieślowskiego Z punktu widzenia nocnego portiera.

Kto przeczyta książkę od deski do deski, kto przebrnie do końca przez jej okaleczone zdania, powykręcane słowa i przepadliska hybrydowego stylu, kto wytrzyma przyprawiający o zawrót głowy rytm spiralnej kompozycji, pojmie zabójczo infantylną logikę narracji, przejrzy całą galerię portretów i wysłucha wszystkich opowiastek o komunie i nowym, wcale nie tak wspaniałym świecie, który nastał po niej, ten ujrzy w końcu postać Samka Tale w niepokojącym światłocieniu, niejednoznacznego jak wspomniani bohaterowie Grassa i Kieślowskiego.

Daniela Kapitáňová urodziła się 30 lipca 1956 w Komarnie. Studiowała reżyserię teatralną na Akademii Sztuk Scenicznych w Pradze. Obecnie pracuje w Słowackim Radiu jako redaktor literacki i uczy kreatywnego pisania na Uniwersytecie w Nitrze. Jest również autorką dwóch powieści detektywistycznych Nech to zostane v rodine! (2005) a Vražda v Slopnej (2008).

 *****

Daniela Kapitáňová

KSIĘGA O CMENTARZU

fragment

Przekład Izabela Zając i Miłosz Waligórski

Najlepiej zostać pisarzem, jak pada, bo wtedy i tak nie zbieram makulatury, bo wtedy głupi Skrzek nie przyjmuje jej w Skupie, że niby jest mokra, ale innym przyjmuje, nawet jak jest mokra. Głupi Skrzek. Innym przyjmuje, na przykład tej cygańskiej szczurzycy Andżelice Ejdeszowej, od niej bierze, nawet jak ma mokrą. Ale ja wiem, co jest na rzeczy. Na rzeczy jest to, że jak ona przychodzi, to Skrzek pisze świstek „Zaraz wracam”, ale wcale zaraz nie wraca, tylko zamyka się w Biurze ze szczurzycą Andżeliką Ejdeszową i załatwia z nią sprawy płciowe. Dlatego od niej przyjmuje mokrą, a ode mnie nie chce mokrej. Nie to nie. Jeszcze zobaczy. Będzie powiedziany i względem tego pociągany. Ale mnie to nie obchodzi, ja jestem pracowity i zawsze sobie znajdę jakąś pracę, na przykład jestem pisarzem.

Bycie pisarzem jest bardzo trudne, bo od tego boli ręka. Ale mi to wywróżyli:

„Napisze Księgę o cmentarzu”.

Wywróżył mi to stary Gusto Ruhe, ale on jest alkoholikiem, bo odżywia się alkoholem i strasznie śmierdzi, bo często się moczy. I wogle.

Siedzi ciągle przed Gospodą przy dworcu i moczy się w kwiatowe dekoracje, a jak wróży, to pluje, charka i beka, bo mu się wydaje, że to jest przy wróżeniu obowiązkowe.

Stary Gusto Ruhe wróży tak:

Wróży względem Adulara.

Adular to taki kamień, który jest żółty i prawie przezroczysty, bo przez niego widać. Tak się nazywa. Adular. Nie mam go wpisanego do zeszytu „Nazwiska”, bo to kamień, i nawet nie wiem, czy naprawdę tak się nazywa, czy tylko stary Gusto Ruhe sobie to wymyślił. Jest zimny. Ten, któremu wróży, musi trzymać Adular tak długo, aż się ogrzeje. A jak się już ogrzeje i jest ogrzany, to daje go staremu. A on beka i wogle, i pisze kredą na asfalcie wróżbę. Mnie napisał to:

„Napisze Księgę o cmentarzu”.

Tylko że stary Gusto Ruhe jest alkoholikiem i w zamian za alkohol napisałby wszystkie kretyństwa świata, żeby mu ludzie uwierzyli, że wróży, i żeby mu kupili napój alkoholowy, chociaż jest niezdrowy i szkodzi organom.

Ja mu dałem za wróżbę czekoladę, która nazywa się Kocie Języczki, ale stary Gusto Ruhe strasznie się fściekł i zaczął wykrzykiwać, że będzie ze mną źle, więc się przestraszyłem, bo nawet jak on tylko zmyśla, to raz się tak w prawdziwości stało, że zaczarował Erika Raka. Jak to dopiszę do końca, to napiszę, jak zaczarował Erika Raka. Wolałem kupić mu pierdziesiątkę napoju alkoholowego. Wtedy się uspokoił i był spokojny. I więcej nie bekał, i nie charkał, tylko napisał na asfalcie: „Chłopiec”.

Nienawidzę, jak mi mówią Chłopiec, bo ja nie jestem żaden chłopiec, mam już prawie 44 lata, jestem szanowany i pracowity, chociaż nie muszę, bo jestem na rencie inwalidzkiej względem nerek i mam jeszcze taką chorobę, co ma nazwę, ale przez nią nie jestem na rencie, ją, ot tak, po prostu mam. Wiele razy mi już podnieśli rentę, bo mnie ludzie szanują.

I wogle.

Dużo razy ludzie mnie na przykład proszą, żebym im coś odwiózł albo przywiózł na wózku, to im odwożę albo przywożę, chociaż nie powinienem dźwigać ciężkich przedmiotów, bo to bardzo szkodzi. Muszę być bardzo ostrożny względem swojego zdrowia, bo jestem na rencie, więc muszę być zdrowy. Bo mógłbym zachorować, a to bardzo niebezpieczne.

Dlatego mam zdrowe tryby życiowe, dużo się ruszam na powietrzu, a pod wieczór jem tylko lekki podwieczorek.

Nogi mi nie puchną. Zimą noszę ciepłe kalesony. Jedne ciepłe kalesony nazywają się Panter, a drugie Trikota. Kalesony Panter mają na nodze wyszyte zwierzę – panterę. A kalesony Trikota nie mają.

Ciężkie przedmioty muszą sobie sami wyładować, bo ja to mam obowiązkowo zakazane, nawet jak mnie o to ktoś prosi. Za Partii Komunistycznej w całym Komarnie to chyba tylko ja woziłem przedmioty, ale od kiedy jej nie ma, to niektóre sklepy też wożą. Ale kiedyś byłem tylko ja i jeszcze paru innych.

Niektórzy mówią na mnie Chłopiec, bo nie jestem za bardzo duży, bo nie rosłem za bardzo i mam taką chorobę, co ma nazwę i przy której nie trzeba się golić i się nie rośnie. A po co miałbym rosnąć, jak mam już prawie 44 lata. W takim wieku już nikt w świecie nie rośnie. No nie?

No właśnie.

Nawet jak nie urosłem tak jak inni, to i tak w imieniu całej klasy składałem Ślubowanie Pioniera, bo byłem zupełnie normalny i dalej jestem. Ja nie jestem żaden kretyn, bo chodziłem do normalnej szkoły, a nie do szkoły specjalnej, gdzie chodzą kretyni. Bo ja nie jestem żaden kretyn. Dlatego składałem Ślubowanie Pioniera.

Ślubowanie Pioniera jest piękne.

Mówiłem je na podium w Domu Związkowca w Komarnie, tylko ja jeden w imieniu całej klasy, i do dzisiaj je pamiętam. A inni nie pamiętają, chociaż później chodzili jeszcze do różnych innych szkół. Ja je pamiętam, bo ja wszystko pamiętam, bo mam dużą inteligencję.

Na Ślubowanie Pioniera poszedł ze mną mój dziadek, którego nazywaliśmy Opapa, bo jak się dowiedział, że ze mną nikt nie chce pójść, to się fściekł i powiedział, że Ci na Górze to obserwują, i jak ktoś nie pójdzie, to będzie pociągany. No to poszedł, żeby nie był pociągany.

Jak się skończyło, to poszliśmy do cukierni z dr. Gąsiorem Karolem i Darinką Gąsiorówną.

Wczoraj ją widziałem.

Do cukierni zaprosił nas Opapa za to, że składałem Ślubowanie Pioniera, a to była duża sprawa. Poszliśmy do cukierni i jedliśmy różne lemoniady i ciastka.

Ale najpoważniejszy problem był taki, że dostałem chustę pioniera, co nie była całkiem czerwona. Raczej taka pomarańczowa. Ale nie gniotła się i nie strzępiła na rogach. Tylko była inna niż wszystkie pozostałe w klasie. Mam ją zapakowaną w serwetkę w pudle i czasem dużo o tym myślę. Dlaczego nie była całkiem czerwona, tylko bardziej pomarańczowa. Tyle że nie trzeba było jej prasować. Po prostu nie była taka jak chusty innych pionierów.

Omama mi powiedziała, że jak chcę, to mi uszyje taką chustę pioniera, co jest całkiem czerwona, gniecie się i strzępi na rogach, ale ja się przestraszyłem, że Omama chce zrobić coś, co jest zakazane, bo tego za bardzo nie było wolno, żeby ludzie, ot tak sobie, szyli chusty pioniera. Bo wtedy każdy mógłby sobie uszyć chustę pioniera, a nawet i dwie, i nie byłoby w tym porządku. Bo wtedy mógłby sobie uszyć nawet taki, co nigdy w życiu nie był pionierem, i mógłby mieć chustę pioniera, i toby była totalna katastrofa.

Tylko że Omama była krawcem męskim, względem tego myślała, że ma pozwolenie na szycie chust pioniera.

My nazywaliśmy dziadków Omama i Opapa, ale tylko w domu, bo toby było dziwne, jakbyśmy ich nazywali Omama i Opapa przy ludziach, bo ja nie znam nikogo w świecie ani w Komarnie, kto nazywałby się Omama Opapa. Bo to jest niemieckie, a my jesteśmy słowaccy.

Tyle że ani Omama, ani Opapa nie byli niemieccy, oni też byli słowaccy, tylko babcia Omamy była Węgierką i nazywała się Czonka Ester. Nikomu się to nie podobało.

Mnie też.