Piotr Kępiński pisze o powieści Kristiny Sabaliauskaite „Silva rerum” (Znak).
Kristina Sabaliauskaite jest dzisiaj na Litwie prawdziwą gwiazdą literatury. Chociaż jeszcze dziesięć lat temu jej nazwisko znali tylko czytelnicy największej wileńskiej gazety „Lietuvos Rytas”, bo tam głównie, pisarka zamieszczała swoje korespondencje z Londynu, gdzie mieszka na stałe, do dzisiaj.
Sukces przyszedł całkiem niedawno. Sabaliauskaite zadebiutowała bowiem w roku 2008 powieścią „Silva rerum”, która okazała się wielkim wydarzeniem. Posypały się nagrody, tłumaczenia, ordery…
Do ubiegłego roku autorka opublikowała trzy części swojej sagi, którą na Litwie zna dzisiaj chyba każde dziecko, a jej fani potrafią z pamięci recytować fragmenty książki. O tym jak popularna jest jej trylogia może świadczyć fakt, że w Wilnie (w którym, zawsze, dzieje się akcja książek) organizowane są obecnie wycieczki śladami bohaterów „Silva rerum”. I nie są to, bynajmniej, amatorskie przedsięwzięcia a profesjonalnie przygotowane wydarzenia kulturalne.
Jak się stało, że ta „dekoracyjna” opowieść z siedemnastego wieku stała się prawdziwym bestsellerem, którego sława już dawno przekroczyła litewskie granice i zaczęła żyć swoim życiem na Łotwie a teraz także w Polsce (w znakomitym tłumaczeniu Izabeli Korybut-Daszkiewicz)?
Jak się stało, że ta statyczna i pozornie nudna powieść uwiodła dziesiątki tysięcy czytelników, którzy podobno książek prawie nie czytają, skupiając się na katalogach Ikei, tabloidach i kryminałach?
Na Litwie sukces Sabaliauskaite był w gruncie rzeczy łatwo wytłumaczalny. Czytelnicy z Wilna i Kowna od dawna czekali na opowieść historyczną, która w sposób przystępny definiowałaby obecność zarówno Litwinów, Polaków jak i Żydów na tych terenach: bez politycznych tez, bez publicystycznego zadęcia, bez narodowych fanfar i udowadniania tego, czego udowodnić się nie da.
Sabaliauskaite mówi wprost – mieszkaliśmy obok siebie, w pewnych momentach mówiliśmy po polsku, polonizowaliśmy się, ale jednocześnie akceptowaliśmy siebie, nie bez urazów, nie bez konfliktów, niemniej jednak zawsze z (umiarkowanym) szacunkiem.
I zapewne dlatego te nie zawsze rozumiane na Litwie treści zrobiły teraz zawrotną furorę. W Polsce „Silva rerum” będzie się na pewno trudniej przebijało, również dlatego, że powieść historyczna obejmująca podobne zagadnienia w kraju istniała i istnieje.
A cała akcja jest prosta i skonstruowana klasycznie: jak saga. Czytelnik śledzi losy rodziny Narwojszów, która po wielkiej tragedii jaka spotkała Wilno wraca do tej „wielkiej metropolii litewskiej” (bo tak o tym mieście myśleli ówcześni prowincjusze i chyba nawet to dzisiaj uważają podobnie).
„Silva rerum” można czytać na kilka sposobów: wyrywkowo, komplementarnie albo wręcz chaotycznie. I zapewniam: każda metoda jest dobra. Książka nic na tym traci, zapewne także z tego powodu, że jest misternie skonstruowana i świetnie napisana. Niektóre jej partie brzmią jak świeża proza poetycka, inne jak fragmenty kryminału albo barokowej mrocznej opowieści o duchach.