Sudety 1939

Wysiedlenie Niemców Sudeckich to temat nadal gorący. O brutalnej – często ocierającej się o bestialstwo – akcji wypędzenia przez czeskie władze mieszkających tam od wieków sąsiadów pisze się kolejne książki i artykuły. A jak wyglądały Sudety kilka lat wcześniej, w roku 1939, opisane przez polskiego reportera?

Polecamy lekturę fragmentów reportaży Jerzego Rawity – Gawrońskiego, opisujących ducha panującego w zajętych kilka miesięcy wcześniej przez hitlerowskie Niemcy Libercu, Karlovych Varach i Mariańskich Łaźniach. Ten interesujący i  oddający „atmosferę czasów” cykl, zatytułowany „Z Sudetów – wrażenia optyczne”, ukazywał się w styczniu 1939 roku, w wydawanym w (jeszcze polskim)  Wilnie, konserwatywnym dzienniku „Słowo”. Zachowujemy pisownię oryginału.

 

Jerzy Rawita – Gawroński

Wszystko nowe

 

(…)Jedziemy i patrzymy przez okno. Pierwsze wrażenie: w Sudetach wszystko nowe. Jedziemy przez góry Izerskie. Drogi, na pierwszy rzut oka (potem się przekonywamy, że i na drugi i na trzeci rzut oka także) gorsze, niż w rdzennej Rzeszy; znacznie większy odsetek dróg szutrowanych, mniejszy asfaltowanych lub betonowych. Ale co się przedewszystkiem rzuca w oczy: to, że w Sudetach wszystko jest nowe. Nowe są tablice graniczne między gminami: wielkie żółte tablice z czarnemi napisami, o literach gotyckich. Drogowskazy nowe – jak w Rzeszy: również żółte, z czarnemi napisami. Nowe są tablice z napisami: „rechts fahren!” – za czasów czeskich jeżdżono tu lewą stroną, prawostronny porządek jazdy wprowadzili dopiero Niemcy, zresztą niezwłocznie po zajęciu kraju. Inaczej było w Austrji, gdzie również trzeba było zaprowadzić porządek jazdy prawą stroną – ale tam trwało to parę miesięcy; tu stało się to natychmiast, odrazu wojska niemieckie, wkraczając do Sudetów, zmieniały porządek jazdy z lewa na prawo.

W Sudetach wszystko nowe. Nowe są mundury kolejarzy: gdzieniegdzie tylko dostrzec można jeszcze mundur czeski, częściej widać czapkę czeską, – dawną austrjacką czapkę, niekształtną, wysoką, z płaskim daszkiem ceratowym, którą Czesi przycięli w połowie wysokości i stworzyli z niej swą własną, „narodową” czapkę czeską.

W Sudecji wszystko nowe i wszystko wywiera wciąż jeszcze na mieszkańców wrażenie nowości: to wszystko mianowicie, co wraz z armją i za armją przyszło z Rzeszy. Za armją, to znaczy (mówiąc nawiasem) za „Wehrmacht”: dziś się nie mówi w Rzeszy, jak się mówiło wczoraj jeszcze, „das Militär”, – ten wyraz, niemiecki, został przed paru miesiącami usunięty z oficjalnego słownictwa dziś jest tylko „Wehrmacht”. – Więc mieszkańcy tutejsi ożywieni są najlepszą wolą do chłonięcia tych nowości z Rzeszy; bo wszystko, co z Rzeszy pochodzi, jest tu uważane za najlepsze. Nie wiem, przynajmniej z własnego spostrzeżenia nie wiem, jak tu witano armję niemiecką; ale wiem, jak jest dzisiaj ludność do niej usposobiona. Jak najlepiej, powiem nawet: jak najserdeczniej. Ten serdeczny nastrój trwa dotąd bez przerwy. Mija już przecie trzeci miesiąc od dnia, w którym pierwsze oddziały „Wehrmachtu” weszły na tereny sudeckie, a dotąd panuje tu jeszcze ogólny entuzjazm, – nie tylko zresztą dla armji, nie, – dla wszystkiego, co rdzennie niemieckie. Entuzjazm, który zwłaszcza w czasie wyborów do Reichstagu, 4-go grudnia, doszedł do zenitu, entuzjazm, który się objawiał już nie tylko w podnieceniu, ale w całkowitem napięciu nerwów, w uniesieniu, w formie wręcz jakiegoś transu, w postaci nieprzerwanej ekstazy, w której ludność sudecka żyje dotychczas.

Wszystko, co z Rzeszy, jest najlepsze. Wszystko, co z Rzeszy, jest wzorem, który trzeba naśladować. To też sudeczanie naśladują swych braci z za wczorajszej granicy gorliwie. Naśladują ich z gorliwością – nie powiem prozelity, bo dopiero bym trafił! Ale z gorliwością neofity, pragnącego przejść swego mistrza. Nie tylko chcą naśladować Rzeszę, – chcą robić wszystko lepiej, niż w Rzeszy. Proszę, maleńki przykład:

Doniedawna cudzoziemiec, przyjechawszy do Rzeszy, meldował się w hotelu, wypisując na karcie meldunkowej swe imię i nazwisko, wiek i narodowość – i koniec. W lecie tego roku wydano nowe przepisy meldunkowe i sytuacja się zmieniła. Teraz trzeba w Rzeszy okazać portjerowi paszport, i portjer notuje na karcie szczegóły tego paszportu: jego numer, miejsce wydania i datę wydania. Ale w Sudetach, co gorliwszy Landrat lub co gorliwszy referent Landkreisu, wprowadził poza temi normalnemi rubrykami, jeszcze i inne pytania: „ob arisch”, albo przynajmniej: „Religion…” Po polsku to się powiada: plus pape que le pape meme… Inna rzecz, że pod piórem portjera hotelowego, zwłaszcza w takim wygłodniałym dziś na gości Marienbadzie lub zgoła Franzensbadzie, w hotelach pustych jakby z nich wszystkich wymieciono, – każdy gość, choćby nawet miał być murzynem, zmieni się w aryjczyka. Karlsbad czy Gräfenberg nie chcą, aby o nich mówiono, jak mówiono w lecie tego roku, gdy groźba powikłań wojennych odstrzaszała gości od „czeskich” kąpielisk: „Ein Volk, ein Reich, ein Führer… und ein Kurgast!”

W Sudecji wszystko nowe. Nigdy w życiu nie miałem w portmonetce tyle nowej monety miedzianej i niklowej tylu nowych 10-fenigówek i półmarkówek, tylu nowych dwu i pięciomarkówek, co teraz w Sudetach. Cały kraj sudecki zalany nowemi pieniędzmi: wszystko neuester Pragung, wszystko funkelnagelneu. – To wzamian za wycofane korony czeskie, których stąd ściągnięto przeszło dwa miljardy…

Nowe są także i chorągwie, któremi przy każdej okazji i bez okazji, w permanencji, dekoruje się okna i balkony. Nowe są swastyki, również za dekorację służące. Ba, w każdem oknie wystawowem, jeżeli nie w każdem oknie domu, – chorągwie, jedlina, swastyki, portrety Führera i Henleina – i napisy, napisy, napisy… „Heil dem Führer!” „Wir grüssen unseren Führer – wir danken unseren Führer!” – A zwłaszcza w okresie wyborczym: portret Hitlera w otoku słów „Dein Dank – Dein Ja!” Wszystkie stacje udekorowane zielenią jodłowych gałązek i czerwienią chorągwi ze swastykami czarnemi na białem tle, i znowu napisy: „Konrad Henlein vereinte uns, Adolf Hitler befreite uns!” – „Heil dem Führer!” Albo napisy w narzeczu regjonalnem, jak w kraju egerskim: „Egerlander halt’s Enk z’samm! Jede Stimme dem Führer!”

W Sudetach wszystko nowe. I chorągwie, i swastyki, i napisy. A nadewszystko nowym jest tu cały światopogląd narodowo-socjalistyczny, dotychczas ludności sudeckiej znany tylko z tajnej, bo niedopuszczanej przez Czechów literatury, z tajnych, bo rozwiązywanych przez Czechów zgromadzeń, z cichych, bo tłumionych przez Czechów poszeptów agitatorów niemiecko -sudeckiej partji Henleina, – albo też i zupełnie ludności dotychczas nieznany…(…)

(…)Znałem-ci ja tę Sudecję i przed jej zajęciem przez Rzeszę, ba, znałem ją jeszcze przed wojną, gdy się Rzeszy nie śniło marzyć o niej. Więc i tu urok nowości, biorąc rzecz powierzchownie, nie istniał. Ale natomiast znalazły się tu inne rzeczy. Z jednej strony jest tu, w Sudetach, radość społeczeństwa, niemal bez wyjątku niemieckiego, jest tu -powiedziałbym – bierna radość dziecka, które spotkało wielkie, nieoczekiwane szczęście, radość dziecka, które z pod opieki ludzi obcych dostało się pod opiekę rodzicielską, bierna radość dzieci, które zdając sobie sprawę z własnej bezsilności, cieszą się, że ich „Henlein vereint Hitler befreit hat”. Z drugiej strony jest tu świadoma swej mocy opieka Rzeszy i płynące z tej opieki zadowolenie wewnętrzne przybyszów z za wczorajszej granicy, głównie urzędników. Jest tu dalej nowa, nieznana tu jeszcze prężność Niemca z Rzeszy, prężność, oszałamiająca społeczeństwo sudeckie, od setek lat przyzwyczajone do wolniejszego tempa pracy. Lud tutejszy jest pracowity i twardy i potrafi wydobyć z siebie wiele ekspansji, ale metodą powolnej wytrwałości, nie zaś metodą régime’u narodowo – socjalistycznego, którego cechą jest „anpacken”, chwytać byka za łeb i nie rozpływać się w słowach, nie tracić czasu na próżne gadanie, lecz brać się zaraz do pracy, nieraz do wściekłej pracy. – Jest tu w całej pełni przystosowywanie Sudetów do Rzeszy, na każdym kroku i w każdej dziedzinie życia, tak samo w zakresie metody pracy, jak w zakresie urządzeń publicznych, tak samo na polu organizacji społeczeństwa, jak w dziedzinie codziennych zwyczajów i obyczajów – mundury, podniesienie ręki i „Heil Hitler” na przywitanie, a belegte Brötchen na kolację. Na każdym kroku jest tu inny sposób patrzenia na świat: inaczej patrzą przybysze z Rzeszy, inaczej tubylcy, spotykają się te różne poglądy i metody życiowe, czasem się z sobą łączą, a czasem nie mogą znaleźć płaszczyzny stycznej i trą się, ścierają i skłócają. I wytwarzają się w atmosferze jakieś niezwykłe prądy i fluidy, wyłania się z tego wszystkiego jakiś odrębny, nieznany nastrój, w którym znajduje swój wyraz i radość i rozżalenie i zadowolenie i niechęć i to jakieś codzienne, specyficzne podniecenie, kulminujące w niepewności, jak się to wszystko ułoży, – a znów nad tą niepewnością panuje przeświadczenie, że jakkolwiek się ułoży, to jednak będzie lepiej, dużo lepiej niż było wczoraj, za Czecha…

Te momenty i materjalnej i duchowej natury powodują, że turysta w Sudetach, choćby już i zęby zjadł na podróżach i choćby miał tak stępioną duszę, że żadne wrażenia nie robiłyby na nim wrażenia, – jednak znajduje tu silne odczucia. Silne i nowe.

Ścieranie się tych dwóch światów, reprezentowanych przez dwa terminy: Altreich i Sudetenland, występuje z całą jaskrawością na tle stosunków ludności do nowych urządzeń. Nastawienie ludności jest w zasadzie pozytywne. Nikt bardziej, niż sudeczanie, nie pragnął połączenia z Rzeszą; może więcej pod wpływem propagandy, może więcej pod wpływem wyolbrzymiania krzywd czeskich, które zresztą bez najmniejszego wątpienia były, i to dotkliwe, niż pod wpływem realnej wielkości tych krzywd. Ale nie każdy sudeczanin zdawał i zdaje sobie sprawę z tego, że tak gruntowna zmiana w życiu jego kraju, jakiem jest przejście z pod jednego panowania pod drugie, pociągnąć za sobą musi całkowitą zmianę ustroju państwowego, zupełne przeinaczenie wszystkich urządzeń państwowych, do których się już człowiek pomimo wszystko przyzwyczaił, – gruntowne przeorganizowanie urzędów i metod pracy tych urzędów, absolutne usunięcie wszystkich urzędników dotychczasowych i zastąpienie ich nowymi ludźmi, z Rzeszy, bo na miejscu brak było odpowiednio przygotowanego materjału. A urzędników – Czechów było w Sudeatch, jeszcze przed trzema miesiącami – ponad 40.000! Więc gdy taki jeden z drugim obywatel tutejszy, powolny, flegmatyczny i gemütlich, spotka się z podobnemi zmianami, albo raczej: gdy go takie zmiany osobiście dotkną, to się burzy i wyładowuje i buntuje się – oczywiście bunt na tle nieszkodliwem, bunt o charakterze raczej dobrodusznym…(…)

****

(..) Kontynuujmy obserwacje, dotyczące Żydów sudeckich. Ilu ich tu było? – Bóg raczy wiedzieć. Na oko oblicza się, że było ich tu za czasów czeskich podobno około 16.000; tylu przynajmniej żydów siedzi dziś w Czechach, jako uchodźcy z Sudecji. W rzeczywistości było ich zapewne więcej, może nawet dużo więcej, – a ilu ich jest? Albo ja wiem – może kilkuset… Żydów biednych nie było tu podobno wcale: albo byli to wielcy przemysłowcy, albo średni i mali kupcy. Dziś wszyscy prawie uciekli, a ci, którzy pozostali, musieli wyemigrować, porzucając cały majątek, nieruchomy i częstokroć ruchomy. W Reichenbergu widać szereg sklepów zamkniętych, – to są sklepy Czechów i przedewszystkiem żydów, opuszczone przez właścicieli. Na sklepach napisy: „Dieses Geschäft ist von einem amtlich bestellten Treuhänder geleitet” (ten sklep jest prowadzony przez urzędowo wyznaczonego powiernika), – albo napis na bramie domu: „Dieses Haus wurde polizeilich gesperrt” (ten dom został zamknięty przez policję), i pieczęcie urzędowe na drzwiach.

W Reichenbergu ( Libercu) jednak, o ile się można orjentować z ilości zamkniętych sklepów, nie było dużo Żydów. Woleli oni lokować się w uzdrowiskach, gdzie zamożna klijentela przyjezdna dawała więcej szans wzbogacenia się. To też w tych uzdrowiskach co drugi sklep zamknięty. A na żelaznych roletach sklepów, lub na lustrzanych szybach wystawowych niemiłe napisy: albo, dla ostrzeżenia, zwyczajny napis „Jud”, albo pogardliwy „Jüd”, albo obraźliwy „Saujud…”

Niemniej, niektóre sklepy są otwarte – i czeskie, i nawet żydowskie. I pan Karol Dohnal (sądząc z nazwiska, chyba nie rodowity Niemiec) i pan Peter Pinkas (sądząc z nazwiska, też chyba nie rodowity Niemiec), udekorowali swe sklepy w Karlsbadzie ( Karlovych Varach) zarówno portretami Hitlera i Henleina, jak festonami jedliny, wśród których przewija się czerwone płótno z czarną swastyką na białem tle…

A w Marienbadzie ( Mariańskich Łaźniach), który teraz śpi, – jedyną narazie „inwestycją”, jedyną „robotą publiczną” jest… rozbiórka synagogi przy Adolf Hitler-Strasse.

Całość cyklu dostępna tutaj