„Banderland”

Dzisiaj rosyjską opinię publiczną urabiają, z powodzeniem, pisarze i poeci. Piotr Kępiński o słynnym „Wieczorze z Władimirem Sołowjowem”.

Władimir Sołowjow, znany rosyjski dziennikarz, któremu Władimir Putin przypiął jakiś czas temu do piersi Order Aleksandra Newskiego, prowadzi dzisiaj w telewizji RTR Planeta popularny program „Wieczór”. To naturalnie program dyskusyjny. Pojawiają się w nim znani politycy, oczywiście niezwiązani z opozycją. To tutaj Władimir Żyrinowski wylewał pomyje na wrogów Kremla. Tutaj swoje brednie ogłasza światu Giennadij Ziuganow. Sołowojow tylko słucha. Komentuje, od czasu do czasu. Nigdy jednak nie wypowiedział zdania, z którym Putin mógłby się nie zgodzić. (Nowe ordery czekają, w końcu odznaka Newskiego Aleksandra to nie najwyższy honor).

W „Wieczorze” w zasadzie nikt z nikim się nie kłóci. Wrogowie, ewentualnie oponenci Rosji są za drzwiami. Od czasu do czasu trafi się tylko ktoś, kto delikatnie zaznacza inne zdanie. Wtedy następuje rzeź, w której bierze też udział prowadzący: robiąc miny, przedrzeźniając interlokutora, ewentualnie ironizując,  wdeptuje przeciwnika w ziemię. Publika buczy na przeciwnika. A Sołowjow udaje wtedy zatroskanego i wykonuje gesty skopiowane z programu swojego idola Bruno Vespy (prowadzi program „Porta a Porta” w RAI).

Publika klaszcze tylko wtedy kiedy dyskutant prezentuje zdanie zgadzające się z linią Kremla.

Dwa dni temu w „Wieczorze z Władimirem Sołowjowem” odbyła się dyskusja poświęcona Krymowi.

Tym razem większość gości stanowili literaci, poeci, pisarze i reżyserzy. Było śmiesznie i strasznie.

Karen Szachnazarow, reżyser, może niezbyt wybitny, niemniej jednak mający w swoim dorobku kilka ciekawych filmów (m.in. „Stworzył nas jazz”, „Zimowy wieczór w Gagrach”) a który w marcu 2014 roku podpisał list poparcia dla militarnych działań prezydenta Putina na Ukrainie, nie miał wątpliwości w programie Sołowjowa gdyby Putin nie zatrzymał Ukraińców na Krymie dzisiaj mielibyśmy do czynienia z rzezią w Rosji. Zresztą, Szachnazarow i tak nie należy do „jastrzębi”, w każdej podobnej dyskusji akcentuje swoje umiłowanie do pokoju, ale w przypadku Krymu nie zna kompromisu. Tak musiało się stać.

Wtórował mu Jurij Kublanowskij, poeta laureat Nagrody Sołżenicyna i Nowej Nagrody Puszkina, który z emfazą przypominał: Krym to nasza kultura, to Puszkin, to Czechow, to nasza tożsamość, bez Krymu Rosja nie istnieje. Nikołaj Starikow, pisarz, współzałożyciel nacjonalistycznej partii Wielka Ojczyzna, pytany o swój stosunek do Ukrainy mówił: najbardziej rosyjskim miastem na Ukrainie jest Kijów. Nasza rosyjska cywilizacja musi być wielka, żeby przetrwać. (Czy Kijów należy zająć? Tego nie wypowiedział na głos).

Zaś Jurij Poliakow, redaktor naczelny ‚Litieraturnoj Gaziety”, która drukuje dzisiaj największą grafomanię polityczną od początku swojego istnienia, nazwał obecną Ukrainę „Banderlandem” (w tym momencie na twarzach gości zgromadzonych w studiu zagościły ironiczne uśmiechy). Ta pseudo-dyskusja trwała w nieskończoność. Pewien młody pisarz (Szugnurow), który był na Krymie w trakcie referendum mówił w uniesieniu, że podczas tego wydarzenia w Symferopolu „patriotyzm stał się religią”, przywoływał widok staruszki, która pamiętała jeszcze Olgę Czechową drżącą dłonią głosującą za przyłączeniem Krymu do Rosji (widział to na własne oczy).

Nie mam pojęcia jak się czuł w tym momencie Ołeś Buzina, znany pisarz ukraiński, który zrezygnował z funkcji redaktora naczelnego gazety „Siewodnia” na znak – jak twierdzi – narzucanej przez wydawcę cenzury politycznej (nie wolno pisać o tym, że fabryki Poroszenki zwiększają produkcję w Rosji, nie wolno źle pisać o Jaceniuku etc.). Buzina jest przeciwny walkom na wschodzie Ukrainy. Rosji widać jest dosyć przychylny. Upadek ZSRR chyba bardzo go bolał. Zatem teoretycznie mógłby się dogadywać zarówno z Sołowjowem i Szachnazarowem. Jednak kiedy tylko wspomniał, że jednak Krym został podarowany Ukrainie przez Chruszczowa został wyśmiany. Kiedy powiedział, że niekoniecznie Ukraińcy muszą być obdarzani przez Rosjan mało wybrednymi epitetami – rozległy się śmiechy. (To przecież nie tak).

Bo przecież na Krymie i dawniej na Ukrainie wszystkie nacje żyły w dostatku w „wielokulturowym tyglu” pod czapką „russkiego miru”. I nikt nie narzekał…