O dziennikach Jonasa Mekasa

 

Piotr Kępiński o Jonasie Mekasie i jego książce „Nie miałem dokąd pójść”

Koniec końców i ja trafiłem na „swojego” nacjonalistę. Piękna kamienica w Wilnie, wyrafinowane towarzystwo, rozmowa o filmie, winie i literaturze. I nagle do pokoju wkracza starszy pan pytając mnie skąd jestem. – Z Warszawy? Aha, to chyba Polska. Nie reaguję. Po chwili, kiedy rozmowa schodzi na Polskę, emerytowany profesor z uporem wraca do swojego dowcipu. – Warszawa? Aha, to chyba Polska. Nie reaguję.

Napięcie wisiało jednak w powietrzu od samego początku. Konfrontacja była nieunikniona. Starszy pan powoli szykował się do zadawania ciosów. Zdążył już wytrąbić butelkę porto. Czas nadszedł. A teraz kanonada: Tomaszewski (pan go popiera? nie? to na pewno lubi), groźba autonomii (polskie i rosyjskie zielone ludzi to scenariusz całkiem możliwy), brak lojalności ze strony mniejszości polskiej (proszę nie zaprzeczać!), dwujęzyczne tablice (nigdy w życiu), okupacja Wilna (tu potrzebne są przeprosiny, natychmiast), przymusowa polonizacja w dwudziestoleciu międzywojennym (to tylko fakty), Litwa dla Litwinów (naturalnie), Zaolzie, Piłsudski, Żeligowski, Komorowski – arogant, Sikorski – szantażysta… Kiedy próbowałem odbijać piłeczkę, wracała do mnie rykoszetem w postaci kamienia. Bandera? Wcale nie taki zły? Ja go rozumiem. – Powinien zatem pan podać rękę Tomaszewskiemu…

Kiedy mówiłem Venclova, Adamkus, Donskis – słyszałem: – Ci ludzie nie istnieją. Oni nie rozumieją Litwy, wyobcowani są, nic więcej.

Wszyscy definiujemy własną historię nieco inaczej, niż bliskie nam nacje. Pomniejszamy zło, które uczyniliśmy. Wyolbrzymiamy nasze krzywdy, powołujemy się na standardowe problemy opisane przez publicystów i historyków. Siebie stawiamy w centrum. Usprawiedliwienia szukamy usilnie dla naszych beznadziejnych czasami polityków.

W tym sensie trudno mieć pretensje do starszego pana, profesora, zwolennika Kazimierasa Garsvy, przywódcy nacjonalistycznego stowarzyszenia „Vilnija”, specjalisty od litewskich samogłosek (bronił pracę doktorską  na ten temat), o to, że prezentuje takie a nie inne stanowisko.

Ma do tego święte prawo. To prawo zagwarantowała mu wygrana Sajudisu w „wojnie” ze Związkiem Sowieckim. Może bredzić ile chce i nie pójdzie do więzienia.

O dziwo, pod koniec dość żywej dyskusji starszy pan przyznał mi rację, że za lat dwadzieścia – trzydzieści problemy o których rozmawiamy będą martwe. – Jesteśmy ostatnimi pokoleniami, które kruszą kopie o historię.

I w gruncie rzeczy powtórzył to co mówią Venclova i Donskis. I to samo co znacznie wcześniej, bo już w latach pięćdziesiątych, opisywał Jonas Mekas. On naturalnie nie dywagował o tablicach dwujęzycznych (kto wtedy myślał o takich detalach?) albo o reformie szkolnictwa, a tylko z dystansu patrzył na ten mały tygiel w którym miotają się Litwini, Polacy i Rosjanie.

„Ojciec chrzestny amerykańskiej awangardy filmowej” stawiał wszystkich w jednym rzędzie. Potrafił ostro pisać o Litwinach, przyjaźnił się z Polakami dostrzegając ich pieniactwo. Naturalnie, bez patosu i wielkich słów sumował ich zachowania.

Ten urodzony w Semeniszkach artysta, który w Wilnie ma dzisiaj ulicę swojego imienia (a raczej deptak, schodzący bardzo ładnie zakolami z Zarzecza nad Wilenkę), w książce-dzienniku „Nie miałem dokąd pójść” pisał: „Niech walczą wielkie kraje. Litwa jest mała. Od zarania historii wielkie mocarstwa ścierały się na naszych ziemiach. Jeżeli ktoś próbuje się im przeciwstawić albo jest nieostrożny – toczące się walce Wschodu i Zachodu zgniotą go na miazgę. Jedyne, co możemy robić my, maluczcy, to postarać się przetrwać…Nie chcę brać udziału w tej wojnie. To nie jest moja wojna.”

I dodawał, że nie czuje się patriotą „w takim sensie jak moi przyjaciele. Oni kochają swój kraj, ojczyznę. My jesteśmy przywiązani tylko do Semeniszek, do naszej małej wioski, do krajobrazu, ludzi i przyrody. Nie ma to nic wspólnego z nacjonalizmami: jesteśmy regionalistami”.

Te słowa Mekas skreślił w roku 1952, miał już wtedy trzydzieści lat i mieszkał już w Nowym Jorku a więc był uformowany. Ciągle pogrążony w litewskim krajobrazie i w litewskich wspomnieniach i zapachach („Litewskie kobiety to dopiero robiły chleb! Ach, zapach litewskiego chleba! Pieczony na liściach klonowych. Czy można tutaj taki dostać?”) stał już twardo obiema nogami w Ameryce. Akceptował ją, szukając w niej jednocześnie śladów przeszłości, bynajmniej nie w bibliotekach ale na ulicach. Plebejskie wcielenie losów Mickiewicza? Odrodzenie romantyzmu w wersji fotograficznej? Dlaczego nie? Mekas widział, naturalnie, różnicę między rzeką Hudson a Wilią ale krajobraz prowincjonalny już Europę mu czasami przypominał. I w ten właśnie sposób – daleki od etnicznych zajadłości, przekraczający granice sztuki i polityki stał się Mekas symbolem dwudziestowiecznego emigranta z Europy Wschodniej.

Nie wyrzekając się korzeni, szukał nowych środków wyrazów, żeby reaktywować świat z jednej strony pierwotny, pozbawiony chrześcijaństwa a z drugiej niesłychanie uczciwy i wrażliwy.

Jak sam pisze, kiedy wyjeżdżał ze swojej wioski zrobił spis wszystkich mieszkańców, wyszło mu, że mieszkało tam dziewięćdziesiąt osiem osób; dwadzieścia dwie rodziny. Samochód i fabryka? Te słowa dla niego nie istniały. Były symbolem odległej cywilizacji o której wiedziało się tyle tylko, że istnieje.

Rewolucji przemysłowej Mekas na własne oczy nie widział. Wspominał „ „Litwin nie może żyć bez przyrody. Nikt nie jest w stanie oderwać go od rozległych zielonych pól, rwących strumieni, śniegu, babiego lata unoszącego się we wrześniowym słońcu, od lasów pachnących mchem i jagodami.

Dlatego właśnie Litwin rzeźbi i umieszcza na poboczach dróg drewniane figury świątków siedzących (zawsze) twarzą do pola, ze wzrokiem utkwionym w ziemię, rozmarzonych. Ich Jezusa zawsze marzy. Jest Litwinem, słodkim Jezusem polnych dróg.” (4 stycznia. 1948)

Przed wyjazdem z Litwy Już nie był już postacią anonimową. Był redaktorem naczelnym pewnego prowincjonalnego tygodnika, ogłaszał wiersze w gazetach. Debiutował jednak dopiero na emigracji. Jak pisał Tomasz Bielenia w dwutygodniku: „Pierwsza [zwarta] publikacja [Mekasa] – to wydany w 1955 roku w Niemczech tomik „Idylle semeniszkańskie” – rozpoczął serię kolejnych zbiorów w języku litewskim (aczkolwiek pierwszy raz jego poezje wydane zostały na rodzinnej Litwie dopiero w latach siedemdziesiątych). Za tomik ten dostał nawet w 1957 roku Nagrodę im. Vincasa Kreve, przyznawaną przez północnoamerykańską społeczność emigracyjnych pisarzy litewskich. Świat poezji Mekasa wydaje się bardzo bliski światowi jego filmów, włączanie zaś fragmentów swych wierszy w obręb twórczości filmowej wytwarza specyficzną atmosferę, pozwalającą nazywać te filmy „poetyckimi”. Słowo „poetyckie” nabiera zresztą w kontekście twórczości filmowej Mekasa dodatkowego smaku autotematyzmu – poezja jest w jego filmach narzędziem, za pomocą którego Mekas może bezpośrednio poświadczyć swe autorstwo”.

Niemniej jednak sztuka Mekasa naznaczona jest specyficzną skazą (a może zaletą): jest w niej tęsknota za krajobrazami ale nie za przodkami i za historią; punktem odniesienia jest u niego „ziemia miniona” ale nie ideologia tej ziemi (jakakolwiek by nie była).

Litwa funkcjonuje w twórczości Mekasa tylko jako mit utraconego dzieciństwa. Autor „Idylli…” relatywizował nawet swoje nazwisko chcąc nadać mu walor nieoznaczoności czy raczej niejednoznaczności.

Pisał, że Mekasów spotyka się wśród Żydów, Litwinów. Greków, Irlandczyków i Węgrów. W pewnym fragmencie dziennika wspomina dramatyczną wizytę. W roku 1962 odwiedziła go w Nowym Jorku para Żydów z Buenos Aires. Słyszeli oni, że w Nowym Jorku mieszka niejaki Jonas Mekas. Tak miał na imię ich syn, który zaginął w czasie wojny. „Stali w drzwiach, patrzyli na nas, a my patrzyliśmy na nich, i popłakali się, i myśmy się popłakali, ponieważ zdali sobie sprawę, że nie jestem synem, którego szukają”.

Pewnie gdybym na jakiejś oficjalnej konferencji postawił tezę, że Mekas jest spadkobiercą idei Mickiewicza i Konwickiego zostałbym wyśmiany. Gdzie Rzym a gdzie Krym. A jednak. Coś jest na rzeczy. Bo przecież Mekas patrzył (ciągle patrzy) na swój kraj jak autor „Pana Tadeusza”, który również bardzo umiarkowanie wierzył w Europę; nie mógł żyć tam gdzie chciał; no i chwilę chciał zatrzymać, pisząc żartem.

Kolor jest ważny – mówi Mekas. Kolor i jego treść. Musisz zawsze odwracać się za siebie, żeby nie zapomnieć, niemniej jednak czyń to z umiarem – tych słów Mekas nie wypowiedział, niemniej jednak wydaje się, że ze spokojem mógłby się pod nimi podpisać.

Chyba cała jego twórczość awangardowa to próba zatrzymania chwili. To awangardowe pamiętnikarstwo wyrasta z ducha pustej przestrzeni w której się wychował. Skoro jesteśmy tak przeraźliwie samotni musimy znaleźć sposób, by tę samotność oswoić. A jak to zrobić? Fotografią, która pokazuje nas takimi jakimi jesteśmy, albo filmem ogałacającym nas ze złudzeń o pięknie. To postawa bliska, jak się zdaje, wybitnym litewskim fotografikom, którzy jak Vytautas Balcytis potrafili o Wilnie czasów sowieckich powiedzieć więcej niż uczone eseje socjologów. Na jednym ze zdjęć Balcytisa widzimy wileńską wieżę telewizyjną, na pierwszym planie widnieje zapyziała droga i krzywy słup telegraficzny, który jakby odgina się od tej eleganckiej, nowej wtedy jeszcze wieży z której można było podziwiać Wilno. Dwie perspektywy, dwie drogi i metafora życia w świecie wykrzywionym.

Mekas w swoich filmach i w swoich dziennikach myśli bardzo podobnie. I nad tymi rozważaniami, podobnie jak nad fotografiami Balcytysa unosi się wszechogarniający smutek: „ „Wszystkie litewskie piosenki są takie smutne. Zawsze jest w nich jakaś łza. Nawet jeżeli człowiek myśli, że śpiewając je, wyraża swoje szczęście, nie brzmią radośnie…Oto siedzę przepełniony radością, a facet obok myśli sobie: „Ciekawe, dlaczego ten człowiek cierpi, dlaczego tak smutno śpiewa…” (Marzec, 1950)

W „Rojstach” i w „Dziurze w niebie” Konwickiego poczujemy podobną atmosferę. Czytając powieści Renaty Serelyte – również.

Takich klimatów nie znajdziemy w słowackiej czy czeskiej prozie i poezji. To specyficzne skrzyżowanie Wschodu i Zachodu, pogaństwa i chrześcijaństwa, pustki i lasu, smutku i gwałtu – jest chyba znakiem firmowym literatury (czy to polskiej czy litewskiej) z tego regionu. Bóg tutaj jest litewski, a białe pola Neringi to jego królestwo – tak pisze nie żaden sentymentalista z południa Europy, tylko trzeźwo patrzący na sztukę i świat awangardysta z Litwy mieszkający w Nowym Jorku.

Mógłby podać Mekas rękę zarówno Miłoszowi, Konwickiemu jak i Serelyte. Nie mam zielonego pojęcia, czy autor „Doliny Issy” znał Mekasa osobiście ale jedno wiem, gdyby przeczytał takie oto zdania o walkach Polaków z Litwinami śmiałby się ładnych parę chwil: „…do środka wpadła banda Polaków. Zgasły światła. Kobiety zaczęły krzyczeć. Leo na wszelki wypadek wybił kopniakiem okno w korytarzu. Nagle w rogu pomieszczenia wybuchł granat. Potem okazało się, że tylko dwie osoby zostały ranne, w nogę, niewielkim odłamkiem. Jednak na podłodze w korytarzu widnieje wielka plama krwi, nikt nie wie skąd się wzięła…Panika, skojarzenia z Piłsudskim…Ktoś biegnie z kijem od szczotki, inny z siekierą, jeszcze ktoś z łopatą…

(…) Później żandarmi opowiedzieli nam, co się stało. Zwykła historia.

Jakiś Litwin wkurzył się na innego za to, że zatańczył z jego dziewczyną. Pobiegł do swoich kumpli, którzy tak się złożyło, byli Polakami, żeby zemścić się na rywalu i całej reszcie.”

(3 stycznia, 1948)

Mekas nie oszczędza także „swoich” Litwinów. Będąc w obozie w Niemczech spotkał wielu fantastycznych ludzi ale także i zwyczajną hołotę:„Żaden porządny Litwin nie wstępował do niemieckiej armii. Robili to tylko idioci i kryminaliści. W sąsiednim budynku jest ponad dwudziestka takich „żołnierzy”. Dzień i noc grają w karty.  W chwilach przerwy idą, jak to mówią, „szukać skarbów”. Pod tym względem rozumieją szaber. Kradną wszystko: rowery, samochody, świnie, kury – co tylko wpadnie im w łapy. Zdaję sobie sprawę, że wielu młodych Litwinów zostało siłą wcielonych do armii niemieckiej, było to powszechne we wszystkich okupowanych krajach. Jednak ludzie, których tutaj spotykam, przyznają, że wstąpili dobrowolne. I jeszcze chwalą się swoimi przygodami.” (15 czerwca, 1945)

To naturalnie, tylko dziennikowe obrazki a nie badania naukowe. Trudno wyciągać z nich daleko idące wnioski. Niemniej jednak jedno jest pewne: Mekas chociaż w wielu miejscach uważa się z kosmopolitę i apologetę przemysłowej i „stalowej” Ameryki w opozycji do zmurszałej Europy, dostrzega to co, czego do dzisiaj dostrzec nie możemy: wielkie podobieństwa, podobne racje, przypadki, które rządzą życiem i absurd etnicznych kłótni: „Polacy rozbili litewską potańcówkę. Panika w budynku…Jedni wyskakują przez okna, inni przez drzwi…Polacy próbują złapać kasjera… Litewski fryzjer oznajmił. że w tym tygodniu nie obsługuje Polaków. Polacy przyszli się zemścić”. (czerwiec, 1946)

Oczywiście, Mekas swoje dzienniki pisał w latach pięćdziesiątych. Nie wiem, co o Litwie i Polsce myślał później. Rzadko na te tematy mówił.

Zresztą i w dziennikach są to tylko urywki, zdania wyrwane z pamięci. Tak zresztą jak cała twórczość Mekasa, nie tylko filmowa ale także poetycka: wszystko zawiera się w jednym wielkim skrócie czy fragmencie życia.

Mekas tym różni się od Mickiewicza, że nie wierzy w epopeję i powieść, która umarła jak Europa. Ale wierzy w sztukę, która podlega transformacjom. Nie odrzuca doświadczenia mistycznego, obserwuje wielką politykę i jednocześnie pozostaje poza wszystkim: „Chcę powiedzieć jedno: że wolę człowieka zakochanego w stali, niż zwolennika Hitlera z kwiatkiem w klapie. Albo Stalina przechadzającego się z dobrotliwą miną po ogrodzie, jak w niedawnym sowieckim filmie” (7 czerwca, 1950)

Mekasa zbliża do Konwickiego stylistyka, spojrzenie na przyrodę a także…partyzantka, w której i jeden i drugi czynnie działali. Konwicki w „Rojstach” chłostał Armię Krajową, potem uciekał od tej rzeczywistości. Mekas podobnie. A jeden i drugi mógłby się podpisać pod tą myślą:„Partyzanci pochodzą z ziemi i wracają do ziemi, bezimienni…byśmy my mogli żyć i zapracować sobie na piekło – wolni.” (8 lipca, 1946).

A wszystkich ich łączy niezaplanowana ucieczka od świata, z którego chcieli zawsze odejść ale niekoniecznie.

(blog Piotra Kępińskiego na portalu new.org.pl)