O Krymie, Litieraturnoj Gazietie, awangardzie i grozie pisze Piotr Kępiński
W latach osiemdziesiątych (zwłaszcza w drugiej połowie) Litieraturnaja Gazieta była w umiarkowanej awangardzie radzieckich pism kulturalnych. Była, to prawda, oficjalną tubą sowieckiego związku pisarzy. Drukowano tam, to też jasne jak słońce, totalne lit-agitki. Niemniej jednak zdarzało się, że publikowano też autorów niechętnie przez Kreml akceptowanych. Więcej, zauważano nawet literaturę emigracyjną.
A dzisiaj?
Kupiłem właśnie ostatnie wydanie tego tygodnika, który obok swojej winiety zamieszcza podobizny swoich ojców-założycieli: Puszkina i Gorkiego. A na pierwszej stronie? Krym, rzecz jasna. Nie ma rosyjskiej gazety dzisiaj, która nie pisałaby o Sewastopolu i okolicach (o wschodniej Ukrainie nie wspomnę). Ale Litieraturnaja… patrzy na Krym trochę inaczej niż zwyczajne moskiewskie tabloidy polityczne, które walą z ostrej amunicji: precz z Zachodem, to nasza wielka kultura, nie poddamy się i takie tam. Litieraturnaja patrzy na Krym metaforycznie. Ale nie mgliście. Tylko bardzo zdecydowanie.
Na pierwszej stronie zobaczymy zatem archiwalne zdjęcie z roku 1944. Widzimy jak sowieccy żołnierze wyzwalają Krym z rąk hitlerowców. Pod wielką fotografią tkwi prawdziwa bomba. Otóż, redaktorzy umieścili tam oryginalny komentarz z okazji powrotu półwyspu w ręce radzieckie, autorstwa znanego pisarza Konstantego Paustowskiego (ten związany z Kijowem autor, nie był naturalnie grafomanem. Pisywał ciekawe i nie zawsze do bólu durne historie dla młodzieży, miał też na koncie opowieści o sowieckich republikach azjatyckich). Ale ten kawałek umieszczony w najnowszym wydaniu gazety jest jak najbardziej socrealistyczny i bombastyczny. Do bólu. W zasadzie bardziej do kabaretu się nadaje. Oto próbka: “Nasza armia weszła na Krym…Wzięty Kercz. Nad głowami naszych wojowników unosi się niskie niebo Taurydy. Ono zawsze nas witało…” Potem Paustowski snuje nudną opowieść o tym jak to Krym kocha Rosję a Rosja Krym. Że literatura, że tradycja. Wszystko oczywiste. Kończy opowiastkę o tym jak to żołnierze wychodząc nad Morze Czarne, patrząc na nie, myślą: błogosławione miejsce. Teraz już nasze na wieki.
W sumie nie warto byłoby o tym wspominać, gdyby nie fakt, że przywoływanie retoryki sprzed siedemdziesięciu lat, porównywanie dążeń niepodległościowych Ukrainy (obciążonych, rzecz jasna niemiłymi faktami) do okupacji niemieckiej, budzi grozę. Zresztą cały ten numer Litieraturnoj budzi grozę. Co strona to zaskoczenie. A to pisarz rosyjski z Odessy Wsiewołod Niepogodin (zna go ktoś?) grozi Ukraińcom, że Specnaz rozniesie ich w drobny pył. A na deser wiersze rosyjskich autorów z okolic Krymu i Doniecka. Tam też o Morzu Czarnym, Puszkinie, Taurydzie i niskim niebie.
Totalna grafomania. I polityczna i literacka.