Rosjanie jako tako czytają, Czesi wręcz brylują, a Polacy spadają coraz niżej w rankingach czytelnictwa. Za kilka lat będziemy czytali tylko foldery reklamowe Lidla i Ikei, o ile będziemy w stanie ze zrozumieniem przeczytać nawet i to. O stanie czytelnictwa w Rosji i Polsce pisze Piotr Kępiński
Z okazji 450-lecia opublikowania pierwszej drukowanej książki po rosyjsku „Dzieje świętych apostołów”, w moskiewskich gazetach opublikowano właśnie „badania” dotyczące czytelnictwa książek w Federacji. Dlaczego słowo „badania” opatruję cudzysłowem? Bo niestety, nie dowiemy się z nich ilu Rosjan faktycznie czyta, co ich bardziej interesuje: kryminały czy poezja? Czy w Omsku, Tobolsku czyta się więcej niż we Władywostoku. Jaki gatunek literacki uwielbia dzisiaj na przykład młodzież żyjąca w wielkich miastach? To tylko badania dotyczące technicznej strony czytania książek. Dobre i to.
I tak: 49 proc. Rosjan czyta tylko wydania tradycyjne, 9 proc. korzysta tylko z komputera i notebooków, 3 proc. czyta książki na smartfonach, 2 proc. czyta tylko e-booki, tyle samo – w internecie, 41 proc. nie czyta w ogóle albo czyni to rzadziej niż jeden raz na miesiąc.
Dla porównania: w Polsce, w ciągu roku, nie zagląda do książki 60 proc. badanych, we Francji 31 proc., w Czechach tylko 17 proc. Tylko 11 proc. Polaków przeczytało w ciągu roku siedem książek i więcej, w ciągu miesiąca 54 proc. Polaków czyta teksty dłuższe niż trzy strony maszynopisu. I nieprawdą jest, że do książek nie sięgają tylko i wyłącznie niewykształceni mieszkańcy małych miast i wsi, bo: w ciągu roku ani jednej książki nie przeczytało aż 25 proc. osób z wyższym wykształceniem, 33 proc. studentów i uczniów, 36 proc. kierowników i specjalistów i 50 proc. pracowników administracji.
Do lektury e-booków chociażby raz w życiu przyznało się 7 proc. badanych a do słuchania audiobooka – 6 proc. Jak podkreślają autorzy badania przeprowadzonego w 2012 roku dla Biblioteki Narodowej, czytelnictwo spada regularnie z roku na rok. Jeszcze dwanaście lat temu, byliśmy na poziomie rosyjskim, wtedy książek nie czytało „tylko” ok. 44 proc. mieszkańców Polski. Dzisiaj przekroczyliśmy granicę przyzwoitości i podobnie jak nasza drużyna narodowa futbolowa spadliśmy w ogólnoświatowych rankingach w okolice Gabonu i Mozambiku.
Nasuwa się jednak pytanie zasadnicze, skoro jest tak źle i wszyscy o tym wiedzą, albowiem cytowałem tutaj dane powszechnie dostępne i publikowane przez Bibliotekę Narodową, to dlaczego nikt z tym nic nie robi? Coroczne dyskusje odbywające się podczas schodzących na psy targach książki w Warszawie niczego nie załatwią, podobnie zresztą jak rachityczne kampanie społeczne. Może ktoś pojedzie do Francji i do Czech i tam grzecznie zapyta: jak to robicie, że czytacie jednak więcej? I może padnie odpowiedź, której w Polsce nikt się nie spodziewa. Albo inaczej: padnie odpowiedź, którą doskonale znamy (że na przykład polityka fiskalna państwa nie jest książkom zbyt przyjazna), ale nie ma odważnego polityka, który zacząłby o tym mówić. Bo po co? Literatura taka znowu ważna? Mam taki pomysł: niech jakaś gazeta zrobi sondę wśród posłów i senatorów, ile książek rocznie oni czytają. Już się boję…