Kępiński o Nowackim

Niejednoznaczny żywioł Dariusza Nowackiego według Piotra Kępińskiego.

Muzyczny i filmowy. Pop-kulturowy i akademicki. Zakręcony i prostolinijny. Wyrafinowany i z lekka dosadny. Przesadnie wyciszony a jednocześnie głośny. Wbijający bolesną szpilę chociaż czyniący to z wdziękiem. Nigdy nie przekraczający jednak granicy dobrego smaku. Zawsze kompetentny i do bólu profesjonalny. Pisarstwem krytycznym Dariusza Nowackiego rządzi wiele żywiołów ale nad wszystkim panuje tutaj logika, sprawna interpretacja i niesłychane oczytanie.

I chociaż nie ze wszystkimi rozpoznaniami Nowackiego zawsze się zgadzam, to ciągle czytam go z wielką przyjemnością. To bez wątpienia jeden z ważniejszych i ciekawszych autorów współczesnych, którzy, jak się zdaje, literaturą po prostu żyją i nawet ją lubią. Co wcale nie jest takie oczywiste w przypadku innych krytyków.

Jego „Zawód: czytelnik. Notatki o prozie polskiej lat 90.” (1999), czy „Kto im dał skrzydła. Uwagi o prozie, dramacie i krytyce (2001-2010)” (2011) to książki do których warto wracać po latach. Nowacki bowiem potrafi na gorąco ciekawie komentować zjawiska, które znacznie później stają się kanoniczne. Nie, nie chcę powiedzieć, że to jedyny taki krytyk. Jest ich w Polsce kilku, niemniej jednak niewielu potrafi czytelnika uwodzić językiem.

Bo naprawdę trudno jest, zachowując krytyczne standardy, opisać twórczość np. Jerzego Andrzejewskiego i nie zanudzić na śmierć. A Nowacki nie nudzi. Jego język jest plastyczny, zaskakujący, metaforyczny, pełen odniesień zarówno do pop-kultury jak i do kultury wysokiej. Jeżeli dodać do tego paradoksy, które ten badacz literatury uwielbia, mamy w efekcie mieszanki wybuchowe, które nasycają literaturę nowymi znaczeniami. Naturalnie, nie chodzi mu tylko o to, żeby wywracać zastane porządki. On nigdy nie bierze dynamitu do rąk bez sensu. O ile w ogóle bierze. To autor, który lubi ład. Literatura według Nowackiego nie powinna być przypadkowa.

Czy w „Ukosem”, książce, która ukazała się niedawno, zobaczymy inną twarz krytyka? I tak i nie. Język pozostał niezmieniony, a więc żywiołowy i barwny. Natomiast w przeciwieństwie do „Zawodu…” najnowsza książka Nowackiego to zbiór szkiców, nie zaś raport – jak sam zastrzega we wstępie.

A skąd tytuł? „ Po prostu chciałem przedstawić pewną część własnych sprawozdań z lektur, a ponieważ musiałem wybrać – książki i losy pisarzy w pierwszej kolejności – dokonałem cięcia, ukośnego właśnie. Ciąć po przekątnej – jeśli nadal odwoływać się do tej metafory – to odsłaniać twórczość pisarzy, których się podziwia, nieledwie szanuje lub w ogóle się nie ceni, to wskazywać na zjawiska ważne i marginalne, sprawy przedawnione i aktualne.”

Nowacki zapewnia, że i tym razem nie będzie „podgryzał” zastanych hierarchii literackich, że  żadna rewindykacja ani odnowicielstwo nie wchodzi w grę. I ogłasza, że w swojej nowej książce opisuje nie tę prozę, która „tkwi w świadomości dzisiejszych czytelników”, bo ta nie ma dzisiaj swojej krytyki.

I tu pierwsza uwaga. Oczywiście, trudno porównywać nakłady powieści Krzysztofa Vargi i Małgorzaty Kalicińskiej, trudno zestawiać ze sobą książki Kazimierza Orłosia i Katarzyny Grocholi, niemniej jednak nie dajmy się też zwariować – przecież ani Varga, o którym Nowacki w swojej książce pisze, ani Orłoś (któremu poświęca znakomity szkic), czy też Twardoch a zwłaszcza Michał Witkowski – to nie jest margines dzisiejszego czytelnictwa. O tych autorach krytyka pisze całkiem niemało. I to nie tylko w miernych wysokonakładowych tytułach ale także w ambitnych i nudnych kwartalnikach. Powieści Vargi dla dzisiejszych czytelników są przecież ważnym punktem odniesienia. Twardoch? Sam Nowacki zatytułował swój rozdział temu autorowi poświęcony „Narodziny gwiazdy”, sam podkreślał, że pisarz „stał się ulubieńcem liberalnych salonów” czego jednym z dowodów „jest powierzenie mu stałego felietonu w ekskluzywnym magazynie „Wysokie Obcasy. Extra”. To bodaj zwyczajowa nagroda (łapówka?), jaką się u nas wręcza młodym pisarzom, którzy odnieśli spektakularny sukces, by nie wspomnieć w tym miejscu o Dorocie Masłowskiej jako felietonistce „Przekroju”.”

A Kalicińska i Grochola pisują do Wyborczej, Newsweeka czy Wprostu, by wymienić tylko kilka wysokonakładowych tytułów? Chyba, nie. Może dlatego, że nie mają wiele do powiedzenia? Jak ich proza? Niewykluczone, że prawda jest banalna.

A więc Nowacki nie jest bynajmniej krytykiem niszowym opisującym niszową literaturę. Jest ambitnym krytykiem opisującym ciekawą literaturę i autorów, którzy nie są na żadnym marginesie. Zaryzykowałbym tezę, że to właśnie proza popularna znajduje się na poboczu. Chociaż według mnie ten stan nie będzie trwał zbyt długo. Niebawem doczekamy się solidnego omówienia i tego pisarstwa. W końcu żyjemy w kraju w którym Stanisław Barańczak wydał swoje „Książki najgorsze”.

Oczywiście, Dariusz Nowacki w „Ukosem…” świetnie interpretuje też twórczość pisarzy nieznanych szerzej: Wojciecha Chmielewskiego, Zbigniewa Masternaka, Tadeusza Olszewskiego, przypomina zapoznanego Krzysztofa Niemczyka, powraca do niegdysiejszej gwiazdy Donata Kirscha, niemniej jednak to tej grupy trudno już zaliczyć Sławomira Shuty’ego czy Piotra Ibrahima Kalwasa.

Co najciekawsze w tych tekstach, to nieustanny dialog, który Nowacki prowadzi z samym sobą sprzed lat, polemizuje też z innymi krytykami, którzy podważali jego opinie, uzupełnia własne diagnozy, jakby chciał się upewnić na jakim gruncie teraz stoi. I przyznaję, robi to z wdziękiem i z nerwem. Jak chociażby w przypadku Radosława Kobierskiego. Przed kilkoma laty Nowacki pisząc tekst o „Ziemi Nod” skonstatował, że sam nie wie, dlaczego ta rzecz powstała. Beata Stasińska (wydawczyni książki) ripostowała w internetowym „Dwutygodniku”: „recenzent pogrąża (powieść) w oczach niedoszłego tygodnika…”  Dzisiaj Nowacki zdania nie zmienia jednak dopowiada ważne słowa: „Trzeba być głuchym i ślepym, żeby nie ulec pięknu tego obrazowania. Nawet, jeśli nie wiem (…) po co wsiadam do tego wehikułu czasu, to w świecie odmalowanym przez autora „Ziemi Nod” jest mi przecież bardzo dobrze. A to, że wychodzę na niewdzięcznika, wynika wyłącznie z usterek mojego charakteru.”

Tropienie przejrzystości intencji? Chyba tak. Niewykluczone, że dla Nowackiego to rzecz nadrzędna. Próba zrozumienia bezwzględnego? Naturalnie. Dotyczy to zresztą każdego autora o którym Nowacki pisze – zawsze ze wstępną przychylnością, bo w tych rozważaniach jadu ani niechęci nie zauważymy. Ironia jak najbardziej, mała szpila – owszem. Ale żaden prawy sierpowy tutaj nie pada. Czasami tylko Nowacki wyraża swoje zaniepokojenie tym czy innym zabiegiem marketingowym czy literackim.

Jak to się dzieje w przypadku omówienia (generalnie afirmatywnego) prozy Michała Witkowskiego. W tym szkicu Nowacki pokazuje swoją prawdziwą maestrię. Przyznaję: dawno nie czytałem tekstu, który w swojej niejednoznaczności był miejscami aż tak porywający. Bo z jednej strony mamy do czynienia z precyzyjną interpretacją dzieł najstarszych, z drugiej zaś z dwuznaczną próbą zdefiniowania Witkowskiego najnowszego. „Przygody Pana Michała” to tekst znakomicie nadający się do polemiki. Nowacki wraca w szkicu do „Copyrightu”, dryfuje też przez „Lubiewo”. Znowu przypomina dyskusje sprzed lat. Wyjaśnia swoim niegdysiejszym polemistkom z „Krytyki Politycznej”, które zarzuciły mu, że w swojej recenzji z książki odrzucał niektórych bohaterów książki Witkowskiego: „Witkowski chce, żeby Inne homoseksualnego pożądania, bez względu na jego kształt, pozostało Innym – bez żadnych negocjacji, bez wpisywania się w jakąkolwiek ponadindywidualną sprawę, bez zabiegania o przychylność etc.”

I koniec końców całkiem udanie tłumaczy swoją minioną opinię. Niestety, parę stron później, kiedy definiuje późniejszą „Margot” wpada w tę samą pułapkę zadając pytanie: po co Witkowski na bohaterów powieści wybrał pracowników transportu kołowego? „Co jest w tej robocie takiego, co można by uznać za symptomatyczne czy pouczające? Dlaczego tirowcy i tirówki mają być bohaterami naszych czasów?”

Nie sądzę, żeby Witkowski myślał czynić z tirowców bohaterów naszych czasów, ale wystarczy pooglądać trochę amerykańskich filmów, żeby zrozumieć dlaczego zawód ów można potraktować metaforycznie. Nowacki, będąc do bólu precyzyjnym i logicznym badaczem nie zauważa czasami rzeczy bardzo oczywistych, które kryją się w niedopowiedzeniu i metaforze. Bywa, że za często stosuje kategorię „podobania się” albo też „przypodobania” czytelnikowi, czyniąc z tego zarzut. Jak to się dzieje w przypadku „Drwala” Witkowskiego. A sam fakt, że książkę można intepretować na różne sposoby, to źle? Jednoznaczność naszym celem?

W końcówce tego eseju, niestety, za często też słychać poklepywanie autora po plecach: młody jesteś, wyrobisz się jeszcze, popracujesz a ja zrozumiem o czym ty chłopie piszesz.

Czy to tylko oko puszczane do czytelnika? Sam nie wiem. Wiem jednak jedno: Nowackiego warto czytać i warto z nim polemizować. On zresztą doskonale wie, co i jak napisać, żeby zmusić czytającego do myślenia.

Świetna rzecz.

Dariusz Nowacki, Ukosem. Szkice o prozie. Katowice 2013.