Kępiński o nowej powieści Grzegorza Filipa

Piotr Kępiński o powieści politycznej Grzegorza Filipa.

Powieść „Pomiędzy” (Volumen) Grzegorz Filipa, byłego redaktora naczelnego „Kresów”, nie jest z tego świata. Czytając ją miałem wrażenie, że cofam się w lata minione. Język zupełnie nie ten dzisiaj dominujący. Metafory bardziej poetyckie. Obok polityki pojawia się i miłość i czułość. Brak agresji. I chociaż z poglądami Filipa zupełnie mi nie po drodze, to doceniam przede wszystkim ton tej opowieści, daleki od medialnej zajadłości, zabijającej obecnie każdą dyskusję albo przynajmniej jej próbę.

„Pomiędzy” to dosyć krótka i statyczna opowieść o pewnej grupie ludzi próbujących zmienić Polskę i Europę Środkowo-Wschodnią za pomocą portalu internetowego – MM, który to skrót znaczy ni mniej ni więcej tylko Między Morzami. W sytuacji w jakiej znalazł się Stary Kontynent i stara Unia Europejska, nowe kraje Unii muszą znaleźć dla siebie inną drogę niż ta brukselska.

I oto, w anonimowym polskim mieście młodzi idealiści, czyści jak łza i niewinni jak niemowlaki zabierają się za stworzenie takiej platformy.

Akcja książki toczy się w dwóch planach czasowych. Ten pierwszy związany jest z przeszłością, kiedy portal raczkuje, Europa chyli się ku upadkowi, a polski (anty-prawicowy, rzecz jasna) rząd – wiadomo, w niczym nie pomaga, redaktorzy muszą odpierać anonimowe ataki, zmagają się z niechęcią urzędników. W kolejnej odsłonie powieści widzimy już świat po katastrofie: Unia Europejska się rozpadła, Ukraina została zawłaszczona przez Rosję (polski konsul, jeden z głównych bohaterów powieści, ze Lwowa do Warszawy lata Aerofłotem), powstała tzw. Mała Unia.

Filip nakreślił scenariusz z lekka apokaliptyczny, co nie znaczy, że nie niemożliwy. Tak może się stać, to jasne jak słońce. Unia Europejska nie jest nam dana raz na zawsze. Jest tylko jedno małe „ale”.

Wizja z którą się zderzamy w „Pomiędzy” jest nieco naiwna i kręci się wokół jednej idei (Międzymorza), inicjują ją ludzie związani z małym portalem internetowym, z opisu sądząc są to absolutni amatorzy (dosyć zabawne są fragmenty książki poświęcone szukaniu tzw. sponsora), siedzą gdzieś na prowincji myśląc, że kreują wielkie wydarzenia, a tu rzeczywistość skrzeczy. Główny bohater (Michał) jest niezależnie myślącym, do bólu bezkompromisowym publicystą i liderem. Wśród jego mistrzów jest niejaki Wnukowycz („malutkie stopy w błyszczącym brązem butach, żadnych tam domowych kapci, niewielkie, ale silne w uścisku dłonie…), pisarz samotny i prawdziwy, daleko mu do salonów i modnych trendów, dla niego najważniejsza jest tradycja. Spotkanie z nim to dla Michała  zawsze wielkie przeżycie.

W tych dwóch postaciach pomieścił Filip, jak się zdaje, jednego człowieka, a mianowicie tego, któremu zadedykował swoją książkę: Lecha Kaczyńskiego. Te szycia chociaż nie są grube, towarzyszą czytelnikowi od początku do końca powieści, której akcja nie rymuje się również bezpośrednio z doraźną sytuacją polityczną Rzeczypospolitej.

Nie mamy w „Pomiędzy” tragedii smoleńskiej niemniej jednak główny bohater traci życie podczas jednej z manifestacji anty-rządowych, w powieści nie pojawia się demoniczny Donald Tusk, mamy za to bezduszną brukselską centralę, która za nic ma nasze tęsknoty i ideały.

Co w tej sytuacji musi spotkać Polskę? Naturalnie, klęska. Bo wiadomo: Bruksela w końcu nas oszuka i zostawi na pastwę Rosji; Warszawa, żeby Moskwie się nie dać zawiąże „mocne” sojusze regionalne i w ten sposób obroni się przed napastnikiem.

Niestety, za mało to skomplikowane a i narracyjnie jakoś niezręcznie poukładane dlatego też, koniec końców opowieść Filipa nie jest wiarygodna. Autor na przestrzeni niewielu stron chciał wyrzucić z siebie za dużo. Zabrakło cierpliwości, za mało w „Pomiędzy” niuansów i powieściowych pomysłów, wiele grepsów za bardzo gazetowych, aczkolwiek i to podkreślę po razu drugi: z taką książką można byłoby podyskutować, przede wszystkim dlatego, że znać kulturę i wykształcenie autora, który akcentując swoje idee jest gotowy do spotkania. Tak przynajmniej rozumiem „Pomiędzy”.