Dziennik pisany później

Drugie wydanie Dziennika pisanego później Andrzeja Stasiuka (Czarne) już jutro w księgarniach. 

Andrzej Stasiuk: „Jadąc przez Banja Lukę, rozmyślałem o niej. Wśród, ruin, grobów i pól minowych. Rozmyślałem o tym, jak leży na wznak między Wschodem a Zachodem. Leniwa i senna. W tych nieśmiertelnych brzózkach. Na piachu. Dłubie nosie, kręci kulki i marzy o własnym losie. O przyszłym zamążpójściu, o dawnych gwałtach albo że pójdzie do klasztoru. W Banja Luce o tym myślę, gdy pada deszcz i szukam wylotówki na Chorwację, na Węgry, bo już wracam. Myślę o niej w Jajcu i myślę w Travniku. Jak się czasami przewraca na bok w tych wiekuistych brzózkach, w tych piaskach wieczystych, wspiera na łokciu i patrzy na widnokrąg, gdzie się podnoszą pokusy wielkich miast, brylantowe wieżowce, chorągwie z pięknymi herbami firm globalnych i gdzie światło lucyferycznie odbija się od chmur, składając w obcojęzyczne napisy głoszące chwałę nadchodzącego wyzwolenia, które niczym bezlitosna fala zatopi stare, a ocali nowe. Za to ją kocham. Za to patrzenie. Za to leżenie na boku. I sobie obiecuję, że jak tylko wrócę z tych beznadziejnych Bałkanów, to ją zaraz opiszę. Kilometr po kilometrze, hektar po hektarze, gmina po gminie, wymieniając te wszystkie nazwy jak zaklęcia, jak modlitwy, jak litanie, arko przymierza, domie złoty, wieżo z kości gdzieś koło Małkini, gdzieś koło Bełżca”.

Tadeusz Sobolewski pisał o książce w Gazecie Wyborczej: ”Mój kraj. Mój biedny, opuszczony kraj”. To brzmi jak lament spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu – ale nim nie jest. Tekst Stasiuka o Polsce przebija się przez wszelkie narodowo-kościelno-partyjne frazesy. Pisany jak w transie, okrutno-czuły, stał się dla mnie ratunkiem w najbardziej ponure z polskich świąt – święto nienawiści i nieporozumienia. Obronił mnie przed pogardą dla swoich. Nie poszedłem na manifestacje 11 listopada, nie gwizdałem, nie wymachiwałem biało-czerwonym sztandarem, nie stałem przed falangą ONR-u ubrany w oświęcimski pasiak, nie taranowałem faszystów wspólnie z anarchistami. Czytałem Stasiuka, żeby się pozbyć wściekłości wobec tego historycznego panoptikum, z którym nie chciałem mieć nic wspólnego – tych bannerów z Piłsudskim i Dmowskim, krzyży, rogatywek, czołgów wywleczonych z muzeum, armatek wodnych jakby wprost ze stanu wojennego.