Kępiński o Głowińskim

Piotr Kępiński o książce „Zła mowa” Michała Głowińskiego (Wielka Litera). 

Michał Głowiński otworzył na nowo czarną skrzynkę z polskimi semantycznymi wytrychami, które zatruwały język oficjalny i medialny w latach ciężkiego PRL-u. I zatruły do tego stopnia, że niepostrzeżenie wszedł on także do życia prywatnego, szkolnego, „kolejkowego” i administracyjnego – począwszy od lat pięćdziesiątych, skończywszy na osiemdziesiątych.

I pozostał do dzisiaj. Chcielibyśmy sądzić, że pozbyliśmy się tego garbu. Że pozostanie on do dyspozycji językoznawców i historyków. Że od czasu do czasu go uwolnimy żeby zobaczyć, jak niegodnie żyliśmy. Nic z tego.

Prawda jest taka, że „zła mowa” komunistyczna nigdy z naszego słownika nie została skutecznie wyrugowana. Schowana po kątach, tliła się i tli nadal w głowach niektórych, czasami zresztą podświadomie. Doskonale pamiętam dziennikarskie teksty z lat dziewięćdziesiątych i późniejszych, w których sformułowania „woda na młyn”, „gospodarska wizyta”, „kohorty” pojawiały się w zupełnie nowych kontekstach, chociaż ich proweniencja była oczywista. Dzisiaj w mediach „gospodarskiej wizyty” prawdopodobnie już nie znajdziemy, zastąpiły ją jednak równie pokraczne synonimy zbudowane na bazie tych peerelowskich perełek.

Ten „język” na nowo teraz ożywa, i to ze zdwojoną siłą. Dlatego czyta się „Złą mowę” Głowińskiego, książkę która jest wyborem ułożonych chronologicznie „haseł” z poprzednich dzieł autora poświęconych nowomowie (Marcowe gadanie, Peereliada, Mowa w stanie oblężenia, Koncówka) z poczuciem klęski. Lingwistyczne stemple z przeszłości, niekiedy bardzo bliskie współczesnemu internetowemu wulgarnemu hejtowi, które miały odejść w niepamięć mają się zupełnie dobrze, są twórczo rozwijane przez nowych autorów korzystających z arsenału opracowanego i wypracowanego przez propagandystów z minionej epoki.

„Władza boi się analizy języka, zdemaskowania środków językowych, przy pomocy których chce oddziaływać” – mówił Leszek Kołakowski o rządzących PRL-em.

Swoisty “dziennik demaskatora” prowadził od lat 60. aż do upadku komunizmu w roku 1989 znakomity literaturoznawca Michał Głowiński.

Wiele haseł z niniejszej książki okazuje się nie tylko historycznym zapisem minionych czasów. Głowińskiego “komentarze do słów” stały się po latach, w wydawałoby się zupełnie innej rzeczywistości, ponownie aktualne.

Politycy znów wskazują z jednej strony “patriotów”, z drugiej tych, których żywiołem są “knowania”, przywódca rządzącej partii szuka spisków, bo przecież “to nie przypadek, że…”. Tak jak niegdyś przeciwnicy (a dokładniej “wrogowie wszelkiej maści”, “hałastra”, a nawet “robactwo”) są “zaciekli i zajadli”, lokują się “w określonych kołach”, są “inspirowani z zewnątrz”, “ujadają”, ich działania to “awanturnictwo” i “demagogia”, a nade wszystko “przeszkadzają” w budowaniu lepszej Polski.

Wszystkie teksty w tej książce pochodzą sprzed 1989 roku. A jednak „Zła mowa” to nieustannie aktualny podręcznik dla każdego, kto nie chce poddać się propagandzie.

Michał Głowiński,(ur. 1934) teoretyk i historyk literatury, krytyk literacki, eseista, prozaik, jeden z najbardziej cenionych polskich literaturoznawców. Ma na swoim koncie wiele prac naukowych, które inspirowały całe pokolenia polonistów (m.in.: Powieść młodopolska, Zaświat przedstawiony. Szkice o poezji Bolesława Leśmiana, Style odbioru, Nowomowa po polsku). Od końca lat 90. skupił się przede wszystkim na pisaniu prozy wspomnieniowej, która mieści się w nurcie literatury przedstawiającej historie polskich Żydów (np. Czarne sezony, Magdalenka z razowego chleba, Historia jednej topoli).