Jergović o legendarnym meczu Polaków

Gorączka Mistrzostw Europy trwa. Przypominamy fragment  powieści „Wilimowski” Miljenko Jergovica, laureata „Angelusa” z 2012 roku, w którym wspomina legendarny mecz polskiej reprezentacji. Jego gwiazdą był tytułowy bohater powieści – polski piłkarz z okresu międzywojennego Ernest Wilimowski, później grający w barwach III Rzeszy, który- w opisywanym meczu- na mistrzostwach świata w roku 1938 strzelił Brazylii cztery bramki. Książka ukazała się niedawno  nakładem Książkowych Klimatów. Autorką przekładu jest Magdalena Petryńska.

Miljenko Jergović

„Wilimowski”

(fragment)

Jak stary ksiądz, który przez całe życie bez wiary powtarza tę samą litanię, sprawozdawca wymieniał nazwiska zawodników:

„Brazylia: Batatais, Machado, Hércules, Lopes, Leônidas, Martim, Perácio, Romeu, Zezé Procópio, Domingos Da Guia, Afonsinho.

Polska: Madejski, Piec, Scherfke, Wilimowski, Wodarz, Szczepaniak, Dytko, Piontek, Góra, Nyc, Gałecki”.

Nazwiska Brazylijczyków brzmiały jak imiona bohaterów antycznych mitów, które, zanim nauczył się wszystkich liter, Róża czytała mu przed snem z jakiejś starej i grubej książki ojca.

Zwyczajni ludzie, Polacy, wśród których mógł się znaleźć jakiś Mieroszewski, bo inni nazywali się podobnie, grali mecz z półbogami i herosami, o których aż do końca opowieści nie wiadomo, co zrobią, w jaki sposób przechytrzą i pokonają wszechmocnego wroga.

„Straszne…”, zaczął, ale nie wiedząc, jak wyrazić to, co jest straszne, nie dokończył zdania.

Ojciec się roześmiał i poklepał go po ramieniu, uważając, żeby nie dotknąć garbu.

Jakby się go bał, jakby nie był on częściąciała Dawida. Czasami, kiedy przypadkiem dotknął garbu, twardego,jakby z drewna, albo gdy przenosząc chłopca, poczuł, jak go uciska, gniecie gdzieś między wolnym żebrem a sercem, wydawało mu się, że to, co zamierza zrobić z synem, jest niegodne, że nie da się tego wypowiedzieć i już sama myśl o tym jest chora i nienormalna.

Gdyby cały Dawid przemienił się w garb, łatwiej bym go odrzucił, myślał wtedy.

„To nic strasznego”, powiedział teraz, choć nie wiedział, co miałoby być straszne.

„Straszne”, powtórzył Dawid, tym razem z przekonaniem.

Z głośnika dochodziło jakieś buczenie, wzmagało się, potemcichło i powoli się oddalało. Dźwięk falował w nieregularnym, nieprzewidywalnym rytmie, ale miało się wrażenie, że istnieje w tym jakiś porządek.

Dawid pomyślał, że to zakłócenia na łączach, szum fal radiowych, które rozchodząsię po niebie, mieszają się, zderzają i zmagają z wolą Boga i Jego decyzjami, krzyżują się z drogami aniołów i ciał niebieskich, tak jak to sobie wyobrażał, kiedy ojciec dawno temu, tłumaczył mu, co to są fale radiowe i jak działa radioaparat.

W pewnej chwili buczenie przemieniło się w pieśń wielkiego, niezharmonizowanego chóru i Dawid zrozumiał, że to nie fale radiowe, tylko potężny tłum, tysiące, milionyludzi, którzy są tam, gdzie sprawozdawca, na stadionie w Strasburgu, i czekają na rozpoczęcie meczu.

Jaki wielki jest ten stadion, że mieści się na nim tyle ludzi?

Zeszłej jesieni ojciec zabrał go na mecz TS Wisły z FC Kattowitz.

Wtedy cała widownia kibicowała przeciwko Niemcom, bo w FC Kattowitz grali tylko Niemcy, którzy chcieli, żeby Śląsk przyłączono do Niemiec i pozdrawiali się, tak przynajmniej mówiono, podnosząc do góry prawą rękę, jak Hitler ze swymi oficerami, więc ojciec i on także krzyczeli i głośno kibicowali TS Wiśle; wydawało się, że na stadion przyszło pół Krakowa. Dawid był ogłuszony tymi wrzaskami, które brzmiały inaczej niż teraz dźwięk z radia, buczenie tysięcy i milionówludzi oczekujących, aż zacznie się „mityczny pojedynek” (to też są słowa sprawozdawcy, które Dawid koniecznie chciał zapamiętać, a potem użyć ich w odpowiedniej chwili) w Strasburgu, „mieście na granicy”. Tak właśnie powiedział – na granicy”, i brzmiało to złowieszczo.

Przekład Magdalena Petryńska