Rybia krew

Prezentujemy fragment  powieści czeskiego pisarza, dwukrotnego laureata Magnesia Litera  Jiříego Hájíčka, Rybia krew, która w przekładzie  Doroty Dobrew ukaże się niebawem nakładem Książkowych Klimatów w serii Czeskie Klimaty.

Rybia krew to  opowieść o przyjaźni trzech kobiet z niewielkiej miejscowości, o pragnieniu przynależności, a także o sile miłości i przebaczenia.

Po piętnastu latach spędzonych za granicą, Hana wraca do rodzinnej wioski na brzegu Wełtawy, gdzie dorastała marząc, że wyjdzie za mąż i zostanie nauczycielką w lokalnej szkole. Ale teraz, w 2008 roku, wszystko jest inne – prawie nikt już tu nie mieszka, a wkrótce na tym miejscu powstanie elektrownia jądrowa. Hana znajduje w sobie odwagę i determinację, by zostać i zadawać pytania o przeszłość i to, co przyniesie los.

 

Rybia krew (fragment)

Przed południem brzęczał na kredensie tranzystor, szczękające dźwięki orkiestry dętej przypomniały mi wczorajszą zabawę. Tato miał grobową minę, bo przy niedzielnym śniadaniu rodzina znowu nie była w komplecie. Kiedy wstałam, było już po ósmej, Honza wciąż tkwił w betach, odsypiał wczorajsze, wrócił dopiero przed piątą. Ziewnęłam w kuchni przy stole, moje włosy zalatywały papierosami. Nalałam sobie jeszcze jedną szklankę wody z kranu i wytrzymałam kolejne spojrzenie taty.

– O co chodzi? Chce mi się pić.

Spojrzał na mnie surowo.

– Boście przesadzili z alkoholem.

Mama czuła się w miarę dobrze, uśmiechała się i starała się wszystko załagodzić, tak jak zawsze. Tato prawie się nie odzywał i zaraz po śniadaniu wyszedł do ogrodu. Obierałam ziemniaki na obiad, mama usiadła na chwilę, wygładzała dłonią obrus na stole i patrzyła przez okno na rzekę. Postanowiłam przerwać ciszę.

– Mamo, znowu się kłócili?

– Ech… Jak zawsze.

– Musimy w końcu o tym porozmawiać.

– O czym?

Rzuciła mi nerwowe spojrzenie, zazwyczaj w jej wzroku kryło się znużenie i dobroć, która czasem była dla mnie nie do zniesienia.

– O tym, co się u nas w domu dzieje.

– U nas coś się dzieje?

– Mamo…

Zabrakło mi siły, żeby powiedzieć to, co miałam już na końcu języka, zupełnie jakby silny wiatr zwiewał mi słowa z ust. Miałam ochotę wybiec na zewnątrz, pójść nad rzekę albo do ogrodu. Postawiłam garnek z ziemniakami na kuchni i przystanęłam na chwilę bez ruchu. Ja i mama, my dwie w niedzielnej kuchni, same. Żeby tak mama coś powiedziała, chciałam do niej podejść i pogłaskać ją po włosach, ale wiedziałam, że by się zdziwiła, może nawet przestraszyła.

U nas dorośli nie okazywali sobie czułości, nie dotykali się, a my z bratem już byliśmy dorośli, wywalczyliśmy to sobie. Patrzyłam na nią i wiedziałam, że za chwilę pójdzie się szykować do kościoła, tato już się krzątał w sieni. W naszym pokoju, gdzie spał Honza, wciąż było cicho, a ja znowu poczułam, że muszę się stąd wyrwać, i to natychmiast. To pragnienie dosłownie przeszyło mnie bólem na wskroś, chciałam, żeby stał się jakiś cud. Przyjdzie Zdeněk, weźmie mnie nad rzekę. Albo nagle zniknę. I znajdę się w zupełnie innym miejscu…

Kiedy po szkole dotarłam z przystanku autobusowego do domu, po minie mamy od razu poznałam, że coś się dzieje. Patrzyłam na jej przygnębioną twarz, kiedy niosła mi w talerzu zupę. Jadłam w kuchni przy stole, aż tu nagle wyrósł obok tato i zaczął mi wymachiwać przed nosem jakimiś papierami. Rozpoznałam naszą petycję.

– Co ty tu organizujesz? – zaczął.

Wzdrygnęłam się, ale jadłam dalej.

– To jest petycja.

– Co wam strzeliło do głowy?

– Podpisałeś?

– A po co mam to podpisywać?
– Żeby nam nie zburzyli chałupy – odpowiedziałam, patrząc w talerz.
– Jesteś jak dziecko…
– Dlaczego?
– Czy problemy rozwiązuje się w taki sposób? –
Tato podniósł głos.
– A jak się rozwiązuje problemy?
– Daj jej zjeść obiad – wtrąciła się mama.
– W tej sprawie dawno już było zebranie w gospodzie – ciągnął tato. – I rozmawialiśmy o tym na posiedzeniu rady narodowej.
– No i coście uradzili?
– Tysiąc rzeczy, dziewczynko! Od tego właśnie są przedstawiciele gminy.
– Prawie wszyscy we wsi podpisali.
– Tylko namącicie ludziom w głowach, narobicie więcej szkody niż pożytku.
– Tutaj chodzi też o wyceny chałup, Hani – wtrąciła się mama. – Ludzie mówią, że kto się od razu dogada z rzeczoznawcą, dostanie za dom dobrą cenę, a kto będzie przeciągał, dostanie mniej.
– Ale przecież ludzie mają tu coś do powiedzenia, czy nie?
Tato opuścił rękę z papierami, patrzył przez okno i nie odzywał się przez chwilę.
– Jesteś naiwna… – spojrzał na mnie, jakbym miała pięć lat.
– Wiesz, co robią ludzie w tych wsiach, które mają całkiem wyburzyć? Piszą do prezydenta, do ministerstw, jeżdżą do Pragi, próbują się jakoś bronić…
– Co ty możesz o tym wiedzieć?
– Pisałam im na maszynie ten list i wiem od Petra Hrazdila, co robią i że się nie poddają.
Tato machnął ręką.
– O takich rzeczach decyduje się gdzie indziej, na innych szczeblach.
– Ty chcesz, żeby zbudowali elektrownię? I zaporę? Chcesz, żeby woda zalała nasz dom i chałupę wuja?
– Jasne, że nie chcę! I robię, co mogę…
– Nic nie robisz.
– Hani… – napomniała mnie mama. Siedziała jak na szpilkach przy stole na wprost mnie.
– Co ty możesz wiedzieć, dziecko, za krótko żyjesz.
– Boisz się. Máchy i nie wiadomo kogo jeszcze…
– Dosyć tego! – podniósł głos.
Milczałam nad talerzem z ponurą miną.
– W co jeszcze się mieszasz? Możesz nas łaskawie poinformować?
– Proszę bardzo: jeszcze roznosiliśmy ankiety w Budziejowicach z chłopakami ze szkoły rolniczej. Siedemdziesiąt procent ludzi opowiedziało się przeciwko elektrowni.
– I niby co z tego według ciebie wyniknie? Że z tego powodu przerwą budowę elektrowni atomowej?
Zostawiłam niedojedzoną zupę, narzuciłam na ramiona płaszcz i tylko w trepkach do chodzenia po obejściu wybiegłam z domu. Szłam wolno wzdłuż brzegu w stronę chałupy wuja, ale ominęłam ją i podeszłam pod górę do domu Konopków. Już z daleka zobaczyłam, że przy zjeździe z drogi stoi karetka. Tylko tego brakowało. Dostrzegłam dwa białe fartuchy i nosze. Przyśpieszyłam, ale samochód wykręcał już na drogę i ruszał w stronę wsi. Dotarłam do furtki. Była zamknięta, podwórko puste. Obeszłam ogród wzdłuż płotu i weszłam tylnym wejściem. Chwilę postałam pod oknem, potem cicho zapukałam. Długo nic, nawet firanka się nie poruszyła. Potem zza rogu wyłonił się Zdeněk. Tym razem zamiast bluzy od kombinezonu miał na sobie sweter. Wyszłam mu naprzeciw, nasze ręce się splotły, położyłam mu głowę na piersiach, oddychał w moje włosy i milczał.
– Co jest z mamą? – zapytałam cicho.

Ruszyliśmy w stronę rzeki rzeki, nie odzywał się przez cały czas. Usiedliśmy na brzegu pod domem wuja. Było mi zimno w stopy w tych klapkach.

– Dlaczego mamę znowu zabrali?

– Rozbiła sobie twarz. Ma chyba złamany nos, wybity ząb, skaleczenia.

– Jezus Maria… Jak mogła to sobie zrobić?

– Tłuczkiem do mięsa – powiedział Zdeněk całkiem spokojnie, nie odrywając wzroku od rzeki. – W kuchni przy stole.

– A ty? Byłeś tam?
– Pracowaliśmy z tatą w ogrodzie. Wchodzimy do domu, a tam cały stół we krwi…

Przytuliłam się mocniej do Zdeńka, zaczęłam trząść się z zimna. Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy wstąpić do wuja na herbatę.

– Mama wiedziała, że was też zaleją?

– Nie, nie powiedzieliśmy jej. Tato nie chciał.

Zdeněk podszedł do samej wody i zanurzył w niej dłonie, ten widok przyprawił mnie o dreszcze. Kiedy mnie dotknął, jego ręka była lodowata.

– Pokłóciłam się z tatą.

– O co?

– O tę naszą petycję.

– I tak to wszystko na nic. Myślisz, że tych bonzów z KC interesuje, czego chcą ludzie?

– Dlaczego tak mówisz?

– Bo tak uważam.

– Czyli według ciebie najlepiej jest nic nie robić? Będziesz tak siedzieć nad rzeką i czekać, aż przyjdą i rozwalą ci chałupę?

Car przywitał nas szczekaniem, miotał się za siatką jak szalony. Wypuściłam go, pobiegaliśmy po podwórku, trepki spadały mi z nóg, po chwili miałam mokre skarpetki. Było mi zimno. W drzwiach werandy pojawił się wuj.

– Venco, masz rum? – zawołał Zdeněk.
W kuchni dodaliśmy sobie do herbaty zeszłorocznego miodu. Zostało jeszcze kilka słoików, reszta została sprzedana. Wuj sięgnął do kredensu po rum.

– Flaszka z żaglowcem będzie tu zawsze, dopóki ta chałupa będzie stać – zażartował. Nikt się nie roześmiał. Może nawet był to żart niezamierzony. Butelka krążyła między nami, ja też dolałam sobie trochę rumu do herbaty. Żeby się rozgrzać i dla zapachu. Zdeněk i wuj rozmawiali o rybach, o miodzie i o królikach. Dla mnie równie dobrze mogliby milczeć. Patrzyłam to na jednego, to na drugiego. Ani słowa o tym, że chałupa Konopków jest na liście domów do wyburzenia, chociaż stoi ponad kotą 370,5. Ani słowa o tym, że następnej wiosny już jej tu nie będzie. Ani szopy, ani sadu, ani pasieki. Wuj chyba myślał, że zagrożenie zniknie, jak nie będzie się o nim mówić. Poczułam, że nie mogę na nich patrzeć. Wstałam, zostawiłam na stole niedopitą herbatę i powiedziałam, że idę do domu. Nikt mnie nie zatrzymywał. Było mi przykro. Jakbym była im obojętna.

Car przez chwilę szczekał na podwórku, tylko on chciał, żebym została. Przystanęłam na ścieżce nad rzeką, spojrzałam na zegarek. Daję mu pięć minut, pomyślałam. Mijały bardzo wolno, sekundy, minuty, woda w dole sunęła jeszcze wolniej. Nie pojawił się w drzwiach. Pod podeszwami skrzypiał mi piasek, stałam tyłem do chałupy i już tylko patrzyłam na rzekę.

[…] Teraz mam dwóch braci, pomyślałam. W końcu dotarłam aż na drugi koniec wsi, do szkoły. Trzy lata temu jeszcze w to wszystko wierzyłam. Że pobierzemy się ze Zdeńkiem, ja zostanę nauczycielką i będę uczyć nasze dzieci w wiejskiej szkółce. Co ja wygaduję? Nic takiego nie może się zdarzyć. Wszystko będzie inaczej, szkołę zburzą, zburzą chałupę wujka nad rzeką i szopę pomalowaną pokostem, a my troje już nigdy nie będziemy razem. Zburzą też chałupę Konopków, chociaż miała się ostać, wszyscy się rozproszymy, przeniesiemy do mieszkań w blokach, które dostaniemy w ramach rekompensaty za nasze domy.

Jiří Hájíček (ur. 1967 w Czeskich Budziejowicach) – debiutował w latach 80., współpracując z poetycką grupą skupioną wokół Mirka Kováříka. W 1998 r. opublikował pierwszy zbiór opowiadań Snídaně na refýži, zaś w 2001 r. ukazała się jego pierwsza powieść Zloději zelených koní. Kolejne powieści to: Dobrodruzi hlavního proudu (2002), Selský baroko (2005) i Rybia krew (2012) – dwie ostatnie zostały uhonorowane nagrodą Magnesia Litera.