Kępiński o Kalwasie

Znakomita książka Piotra Ibrahima Kalwasa „Egipt: haram, halal”  (Wydawnictwo Dowody na Istnienie) znalazła się w tym roku w finale nagrody im. Beaty Pawlak. Pisze o niej Piotr Kępiński. 

Dlaczego Egipcjanie nie lubią przechodzić jezdni na pasach i uwielbiają Adolfa Hitlera a „Mein Kampf” można kupić w Aleksandrii nawet w supermarkecie? Dlaczego imamowie zakazują tam czytania dzieł Woltera i Harry’ego Pottera a piszą traktaty „o konieczności wchodzenia do toalety lewą nogą”.

Te pytania mogą intrygować. Prawda? A Piotr Ibrahim Kalwas ma wielką smykałkę do tego, aby z takich „ciekawostek” wydobywać treść życia codziennego i treść egzystencji duchowej, która nie ma nic wspólnego z banalnym medialnym przekazem do jakiego jesteśmy od lat przyzwyczajeni.

Jego najnowsza książka „Egipt: haram halal” to prawdziwy majstersztyk pisarski a także kompendium wiedzy o kraju w którym tradycja króluje nad wszystkim, hipokryzja to chleb codzienny a uprzejmość ludzka jest wprost niespotykana.

Piotr Ibrahim Kalwas (polski pisarz, muzułmanin, od sześciu lat mieszkający w Aleksandrii) od czasu swojego debiutu w 2003 roku uwielbia (czasami) przeplatać swoje autobiograficzne opowieści wątkami obyczajowymi albo politycznymi. Po raz pierwszy zastosował tę strategię w „Salam”, słychać było ją także w „Domu” wydanym pięć lat temu.„Egipt: haram halal” to z jednej strony kontynuacja tego stylu, z drugiej zaś to klasyczny, literacki reportaż: świetnie napisany, doskonale skomponowany i co najważniejsze nasycony niebanalnymi obserwacjami i rozmowami z fascynującymi ludźmi.

Słychać, że autor tej książki nie przeżywa Egiptu ale żyje nim na co dzień. Ma ten kraj już nie tylko na swojej skórze ale także w jej porach.

Kalwas siedzi na tarasie swojego mieszkania w Aleksandrii i notuje: „ W Egipcie irracjonalizm wisi w powietrzu niczym surrealistyczna chmura na obrazach René Magritte’a. Chłonę go każdego dnia, zanurzam się w nim z lubością”.

I z tej rzeczywistości absolutnie skomplikowanej i wieloznacznej wyciąga autor „Egiptu…” wątki, które mogą czytelnika pochłonąć bez reszty. Rzecz niby banalna: przechodzenie przez ulicę, urasta w jego relacji do rangi przypowieści religijno-społecznej.

Dlaczego mieszkańcy Aleksandrii, których Kalwas obserwuje codziennie, ryzykują swoje życie przebiegając ruchliwą arterię, skoro obok mają wygodne i bezpieczne przejście podziemne? Odpowiedź jest prosta: nie ma znaczenia, czy przechodzą pod ulicą, czy nad ulicą. To czy przeżyją tą banalną czynność nie zależy przecież od nich, tylko od Boga. Jak Allah będzie chciał, to przejdą. Jak nie będzie chciał to i w przejściu podziemnych spotka ich coś złego.

Pewnego dnia Kalwas chciał przekonać tradycyjnie ubranego mężczyznę do przejścia w miejscu bezpiecznym, mówiąc tu „pędzą samochody, to niebezpieczne”. Facet spojrzał na niego, uśmiechnął się (w jego głosie autor poczuł wyższość) i powiedział:„Wa iza arada Allahu, bo kiedy Bóg chce jakiegoś zła dla ludzi, to nie ma możliwości odwrócenia tego – powiedział brodacz”.

Takie obserwacje mówią więcej niż wszystkie telewizyjne filmy dokumentalne i pseudo-reportaże publikowane w kolorowych gazetach. Te słowa napakowane są prawdą przeżytą. Słychać u Kalwasa zarówno zdziwienie jak i wkurzenie, akceptację, miłość i niedowierzanie. Jest w tej książce krytyka dziwnych a czasami okrutnych praktyk (obrzezanie kobiet) a jednocześnie próba zrozumienia tego prawie-kontynentu, w którym tolerancja nie jest co prawda towarem deficytowym ale fanatyzm czai się na każdym kroku; w którym religia towarzyszy człowiekowi dosłownie wszędzie, na przykład w nowoczesnym apartamentowcu, w którym mieszka muezzin.

No dobrze ale skąd „Mein Kampf” w Egipcie, o którym napisałem na początku? Prosta sprawa, wyjaśnia Kalwas. Już za rządów Nasera rozpowszechniano tę książkę wraz z „Protokołami mędrców Syjonu” wśród żołnierzy egipskich, przed wojną z Izraelem. A pierwsze tłumaczenia pojawiły się w latach 30.

Naturalnie, tłumacze arabscy mieli wtedy problem z ustępami o wyższości rasy aryjskiej nad semicką ale po wielu konsultacjach Hitler podobno zgodził się na ich usunięcie, niemniej jednak książka się nie ukazała. Fragmenty drukowały tylko gazety codzienne. Pełna wersja ukazała się dopiero pod koniec lat trzydziestych a jej autorem był niejaki Ahmad as-Sadati, który sugerował, żeby tytuł książki nie brzmiał „Kifahi” (co oznacza „Mein Kampf”), tylko „Dżihadi” ( co oznacza „Mój dżihad”). Przyjaciel Kalwasa, znany aleksandryjski profesor mówiąc mu o tym śmiał się:  „Adolf Hitler, Mój dżihad, czy to nie brzmi cudownie?!”

Oficjalnie jednak w Egipcie nikt Hitlera nie ceni ani za głośno o nim nie mówi. Alkoholu też tam nikt nie pije i nie kupuje (czasami tylko kurierzy na motocyklach z napisem „pizza” przywożą do domów tajemnicze pakunki), młodzi mężczyźni żyją w czystości nie umawiając się na randki ani nie oglądając pornografii (chociaż ze statystyk wynika, że Egipt należy do krajów w których porno portale pracują na najwyższych obrotach).

Kalwas wszystkie te hipokryzje z pasją opisuje, należy jednak do tych krytyków, którzy czynią to miłości. To widać, słychać i czuć, że na Egipcie mu zależy, do bólu…

Fundacja im. Stefana Batorego Nagroda im. Beaty Pawlak 2015