Kępiński o dramatach Ivaskeviciusa

Piotr Kępiński pisze o dramatach Mariusa Ivaskeviciusa, który uważany jest dzisiaj za jednego z najwybitniejszych współczesnych pisarzy litewskich. 

Litwinom potrzeba prawdziwego lustra, w którym mogliby zobaczyć swoje prawdziwe twarze. Do tej pory zarówno film jak i literatura zakrywały oczy na problemy, nie tylko narodowościowe ale także społeczne. Sztuka nie dotyka życia publicznego.

Tymczasem Marius Ivaskevicius, znakomity pisarz i dramaturg uczynnie od wielu lat takie lustro Litwinom podsuwa. Jego „Wygnanie”, to sztuka (spektakl pokazywany był w Polsce w 2005 roku podczas festiwalu teatralnego „Kontakt”, w reżyserii Rimasa Tuminasa), która burzy schematy, wprowadza nowe porządki, mówi rzeczy świeże i irytujące; to sztuka, która wreszcie, po prostu, porusza. Emigracja, wyobcowanie, współistnienie wielu nacji, brud codziennej egzystencji a także nienawiść, to główne tematy Ivaskeviciusa.

Naturalnie, autor porusza się tylko po powierzchni problemu, odtwarza to co usłyszał, powtarza stare zaklęcia, niemniej jednak, treść jego sztuki sięga znacznie głębiej niż można byłoby się spodziewać.

A tym co buduje wielką wartość jego opowieści jest jej wielokulturowość i próba zrozumienia emocji ludzi, którzy opuścili Litwę nie tylko w poszukiwaniu lepszej pracy ale innej tożsamości. Kto wie? Niewykluczone, że wielu młodych Litwinów, tych mających dość stereotypów i historii wyjeżdża zagranicę w poszukiwaniu innej twarzy, innego języka, innej ekspresji.

Ivaskevicius nie pisze jednak o jakimś pokoleniowym buncie. Jego „Wygnanie” nie jest bowiem tanią komedią ani prostym zapisem buntowników. On chce, uderzyć w litewskie czułe punkty, tylko po to, żeby zobaczyć więcej. Dlatego w przeciwieństwie do „Redirected” nie zobaczymy w jego sztuce ludzi ani dobrych ani zdecydowanie złych. Nie ujrzymy tutaj taniej gry stereotypami: język litewski nie będzie stał w opozycji do jakiegokolwiek innego języka. Język litewski został bowiem na Litwie.

A teraz jesteśmy w Wielkiej Brytanii. Jedzie tam grupa znajomych, którzy chcą podbić świat. Jadą na wojnę z zachodnią cywilizacją:

„Brat: Co robimy?

Wandal: Będziemy mordować. Mówię, kurwa, będziemy mordować, palić i jeść, kurwa, kiełbasy. No co, jabłuszka… Jesteśmy na miejscu. Żadnych, kurwa, innych, nie ma.

Ben: Mniej więcej piętnaście po siódmej znów się zebraliśmy”.

Język tej opowieści w niczym nie przypomina uładzonych i inteligenckich dramatów Mrożka czy Głowackiego. Dialogi Ivaskeviciusa pachną zdecydowanie stylem Marka Ravenhilla.

A bohaterowie „Wygnania” nie są nawet w stanie myśleć kategoriami pokoleniowymi. To tylko puste słowa. Oni chcą mieć nowe życie, nowe paszporty, przygody, trochę pieniędzy i trochę godności.

A całą historię opowiada główny bohater – Ben. Dzisiaj już starszy gość, ale jeszcze przed kilkoma laty niezły kogut. Tyle, że totalnie nieszczęśliwy. Kiedy jednak opowiada o minionych czasach na jego twarzy pojawia się uśmiech.

I wtedy w opowieści Ivaskeviciusa na scenie pojawia się alter ego Bena: młody i przebojowy facet, którego marzeniem jest osiąść w Londynie na stałe, mieć jako taką pracę, słuchać fajnej muzyki, żyć na pełnym gazie. Od czasu do czasu nabroić trochę, ale w granicach normy, no może w granicach normy wschodnioeuropejskiej.

Ale zamiast małych sukcesów, przeżywa Ben i jego znajomi tylko upokorzenia, nic więcej. Brytyjczycy z którymi chciał być za pan brat, mają go za nic. Uwielbiany Freddie Mercury okazał się być gejem. Tragedia.

„Wygnanie” to przede wszystkim świetne dialogi, za którymi trudni nadążyć, nawet czytając tylko tę sztukę. Świat Ivaskeviciusa galopuje w zawrotnym tempie. Ludzie przekrzykują się między sobą. Raz słyszymy tylko Bena, innym razem do głosu dochodzi Wandal, czasami nie wiemy nawet kto jest kim na scenie, czy też w tekście dramatu.

Dialogi w „Wygnaniu” przypominają, niekiedy, opowieści z lekka podchmielonych ludzi stojących przy barze w ciemnej knajpie. Tak to zostało wymyślone: ta sztuka musi krzyczeć.

Ale nie jest to skowyt bez treści. U Ivaskeviuciusa prawie wszystko znaczy. Chociażby rozmowa między Wandalem i Benem, podczas małej bójki:

„Wandal: Puść szyję, kurwa, boli.

Ben: Boli. Ma boleć.

Wandal: Kurwa, ty, rusku! Dusisz mnie…

Ben: Ja – jestem całym Grunwaldem, śmieciu. Ruski, Polak, Mongoł… Wszystko, co tam stało i tłukło ten zakon Chrystusowy, spotkało się później we mnie. I dlatego dziś mam rację, a ty jesteś na dnie. Jesteś, ścierwo, torpedą. Chcesz się jeszcze bić?

Wandal: Chuj z tobą

Ben puszcza Wandala”

Tożsamość musi boleć, nie tylko Wandala ale także Bena. Dusząc Wandala dusi przecież samego siebie; siebie samego zagłusza i ogłusza, chcąc nadać sobie większego znaczenia. Krótki monolog, który wygłasza przy tej okazji to kwintesencja własnych kompleksów. W tych paru zdaniach zawarł Ivaskevicius więcej ironii niż reżyser „Redirected” w kilkudziesięciu minutach swojego filmu, który też jakoby miał uderzać w czułe litewskie struny (państwo zmarnowane, ludzie podli i nienawistni, etc.).

Ivaskevicius omija takie mielizny. I robi to doskonale. Prawdopodobnie dlatego, że ma świetny słuch. Niewykluczone, że pomogła mu w tym niegdysiejsza dziennikarska praca. Ale i wrażliwość twórcy słychać tutaj bardzo. Autor „Wygnania” nie stroni od wulgaryzmów, za nic ma polityczną poprawność, lawiruje czasami na krawędzi dobrego smaku, niemniej jednak, chyba nigdy go nie przekracza.

Ponadto, i to jest największą wartością jego opowieści pokazuje w sposób dobitny nie tylko emigracyjne dekoracje ale także wnętrza. On wnika do dialogów i każe czytelnikowi wnikać wraz z sobą. Tkwi w tych słowach wielka sugestia. Wejdź i zrozum.

I kiedy wchodzimy widzimy totalnie spustoszenie semantyczne. Nie wiem w zasadzie kto z tej Litwy do Wielkiej Brytanii przyjechał. Barbarzyńcy, czy spadkobiercy bardzo starego języka. Pozbawieni kompleksów Bałtowie, czy szczególnie zakompleksieni byli obywatele Związku Sowieckiego. Ivaskevicius szkicuje nam portret Litwina na rozstaju dróg. Słyszymy rosyjskie przekleństwa, które padają z ust Litwinów (to akurat normalna sprawa, w języku litewskim bardzo często używa się wulgaryzmów rosyjskich i polskich, litewskie po prostu nie istnieją), klną Anglicy, Polacy. I te wulgaryzmy zbudują z czasem barykady, których nie będzie można przejść. Te barykady, to bariery, które dla emigrantów są chlebem codziennym. Wulgaryzmy tylko symbolicznie je podkreślają. Każdy nosi tutaj przydomek, obrażający albo i nie, niemniej jednak jest schowany do szuflady ze stosownym opisem. A wszystko podporządkowane jest wojnie: bo na ulicach Londynu trwa bezustanna wojna. Wszyscy atakują wszystkich. Litwini sami nie wiedzą po której stronie mają stać. Ale skoro nikt ich nie lubi (a mieli lubić wszyscy), to trzeba szukać sojuszników. I paradoksalnie znajdują ich wśród Polaków. I razem atakują…Pakistańczyków:

„Brodacz: Bosch… Wszyscy cię szukają.

Ben: Kto, kurwa, szuka?

Brodacz: My.

Zbigniew: (podbiega) Bosch, gdzieś ty był ?

Ben : Jadłem na mieście, kurwa. A co, już mi nie można ?

Zbigniew: Pakistańcy zajęli most.

Pauza

Ben: Nasz most ?

Brodacz: Ten sam.

Ben: Waterloo ?

Zbigniew: No toż ci właśnie mówimy…

Ben: A kartony ?

Brodacz: Porozwalane, Bosch.

Zbigniew: Kurwa, dostaną za swoje. Nie wiedzą, na kogo się porwali…

Brodacz : Mówiłem, zaraz przyjdzie Bosch, i, kurwa, wrzuci ich do rzeki.

Ben: A co oni, kurwa, na to?

Brodacz: Kurwa, nic. Gapią się tymi krowimi oczami….

Ben: (zdecydowanym krokiem idzie) Idziemy. Zaraz to wyjaśnimy…

Brodacz: Jedno pudło jeszcze leżało, to, kurwa, i to rozjebali.

Ben: I doszliśmy do mostu. Zrobimy im, kurwa, Grunwald.

Przyszli, zatrzymują się. Patrzą.”

Żeby było jeszcze ciekawiej, Ivaskevicius nie tylko Litwinów i Polaków obnaża, on z chęcią wchodzi w środek dialogów toczonych przez Pakistańczyków, którzy też bezskutecznie próbują zrozumieć „innych” i „inność”. Tak Ben rozmawia z Azimem:

„Ben: Nie, ale wyjaśnij mi – co takiego złego jest w Chelsea?

Azim: Tam są zupełnie inni kibice.

Ben: Wszędzie są inni – to jasne. Różnią się szalikami.

Azim: Wszystko się różni – także poglądy.

Ben: Jakie jeszcze, shit, poglądy?

Azim: Inne.

Ben: Azim, ale oni są – na czwartym miejscu/czwarci. A my z tobą – odpadniemy…

Azim: Jeszcze nie wiadomo.

Ben: Fuck off.

Azim: Gdyby tylko Bolton dostał/oberwał…

Benas: Ben: Słuchaj: jesteś z Pakistanu. Co jest Bolton dla ciebie, co ? Im już w kołysce śpiewano – « na wieki puszczać będziesz bańki » … Ale ja i tym – co nam do tego ?

Pauza

Ben: Żeby choć jeszcze był klub babajów – bramkarz babaj, wszyscy gracze… Ok. Taki Babay United….

Azim: Kto to ci babaje?

Ben: No wy. Indie, Pakistan… Co tam jeszcze – Bangladesz…

Azim: Ty to wymyśliłeś?

Ben: Co?

Azimas: Kad mes babajai?

Ben: No, sorry… Babaj to babaj.

Pauza”.

Jaki z tego morał? Żadnego morału nie będzie. Ivaskevicius za mądry jest na prawienie morałów. Na razie Litwini na Litwę nie wracają. Polacy podobnie. Wszyscy pracują. Za dziesięć lat zobaczymy, czy większa część z nich wyszła z bagna i weszła do wanny, czy czekała ich klęska.

Na razie nie mają też co prawda ligi babajów, labasów i lenkasów. Ale za dziesięć lat? Kiedy durne animozje znikną (a na emigracji, tej młodej rzecz jasna, znikają dosyć szybko) to może sami założą?