Ewa Szumańska „Felietony”

„Felietony” Ewy Szumańskiej to wybór tekstów publikowanych na łamach „Tygodnika Powszechnego” w latach 1982-2010, także tych, które zostały zdjęte przez cenzurę i ukazały się w prasie drugiego obiegu, głównie wrocławskiej „Obecności”. Książkę na październik zapowiada wrocławskie Wydawnictwo Warstwy.

To kolejna, po wydanych kilka miesięcy temu podróżniczych  „Bizarach”, książka pisarki, podróżniczki i satyryczki, legendarnej „Młodej Lekarki” wydana przez wrocławską oficynę.

Ewa Szumańska  zwolniona z Polskiego Radia po wprowadzeniu stanu wojennego, zaczęła współpracować z „Tygodnikiem Powszechnym” . Przez kolejne 30 lat zamieszczała na jego łamach poczytne skrzące się dowcipem krótkie felietony, w których komentowała, jak zmienia się świat, ludzie wokół niej oraz ona sama. Ostatni felieton, w którym pożegnała się z czytelnikami, opublikowała w październiku 2010 roku – pół roku przed śmiercią.

Tematyka felietonów jest różnorodna. Szumańska pisała o rzeczywistości polskiej, w latach 80 często sięgając po język ezopowy. Czasem intencje autorki cenzor odczytywał i zdejmował tekst, czasem nie. Lektura tekstów autorki „Bizarów” i odkrywanie zawartych w nich sensów była dla czytelników „Tygodnika” zawsze dobrą i kształcącą zabawą.

W III RP pisarka opowiadała o polskiej transformacji politycznej i społecznej, wnikliwie śledziła zmiany w mentalności Polaków. Zwykłe problemy dnia codziennego stawały się punktem wyjścia do rozważań nad losem ludzkości, relacją człowieka z Bogiem czy starością i śmiercią.

W książce zawarta jest także obszerna sylwetka Ewy Szumańskiej pióra Anny Matei.

EWA SZUMAŃSKA

Drzwi

Masajowie żyjący na wielkich równinach otaczających górę Kilimandżaro w Kenii i Tanzanii są plemionami nomadów. Rządy obu tych państw wielokrotnie usiłowały ich skłonić do życia osiadłego – przy pomocy różnych ,,programów cywilizacyjnych”, pożyczek, darowizn ziemi, a także gróźb i represji. Bez rezultatu. Masajowie są pasterzami i właścicielami ogromnych stad bydła, będącego mniej nawet podstawą wyżywienia, a bardziej oznaką prestiżu i przedmiotem kultu. Życie plemienia podporządkowane jest życiu stada. Jeżeli gdzieś zabraknie dobrej trawy, Masajowie porzucają, prowizorycznie klecone osiedla, tak zwane bomy – i wędrują tam, gdzie pastwisko jest lepsze. Jedynym stałym elementem domu Masaja są drzwi. Wyplecione z najtwardszych wiklin, pieczołowicie konserwowane i naprawiane. Wyjmuje się je z chaty, podobnej do pieczarki ulepionej z gliny, ładuje na grzbiet osła i wyrusza, wraz z całą wspólnotą i stadem w długą nieraz wędrówkę. Po przybyciu stawia się po prostu drzwi na ziemi, „obudowuje” je nową chatą i ciągłość jest zachowana.

Każdy człowiek, każda wspólnota, każdy naród ma takie drzwi. Może to być tradycja i język, religia i godność, poczucie przynależności do pewnego kulturowego kręgu i wierność pewnym zasadom etycznym. [I jakiekolwiek próby by podejmowano, aby to wykorzystać, aby wspólnotę rozbić, naród wynarodowić, a człowieka odhumanizować, to choćby ten jeden trwały element, gwarancja ciągłości, będzie się skutecznie opierać].

Każdy musi tylko mieć świadomość posiadania takich drzwi i wiedzieć, jak należy je konserwować. A w razie przymusu wyruszenia, trzeba zabrać je ze sobą i dowieźć, nietknięte, aż do kresu wędrówki.

[TP, 12 lutego 1984, nr 7]

 

Miasto [II]

Mówi się, że Wrocław jest najbardziej proeuropejski wśród polskich miast. Nie wiem, czy przeprowadzono w tej sprawie jakieś badania, ale mieszkańcy chętnie godzą się z tą opinią. Może to bliskość dwóch granic, częstsze kontakty z cudzoziemcami, charakter ludzi przybyłych zewsząd i stopionych w jeden organizm?

Wrocław zawsze był trochę inny. Ze swoimi niezwykłymi teatrami – Grotowskiego i pantomimy, z młodością swoich uczelni, z odwagą i umiejętnością zachowania twarzy w trudnych momentach, takich jak ospa, powódź czy wojna jaruzelska. Z Pomarańczową Alternatywą, która błysnęła jak wesoły płomyk w ciemnościach stanu wojennego. Ze swoją szaloną zielenią na wiosnę i szalonymi pomysłami na promocję…

Dnia 1 maja powiało w mieście dwunastoma gwiazdami i rozgadały się wszystkie telefony. Ludzie dzwonili do siebie od samego rana, składali sobie gratulacje, cieszyli się. Spotykali się na ulicy, przystawali, w rozmowach szumiało Europą, umawiali się na rendez-vous w Rynku…

W przełomowych, ważnych dniach, zawsze chcę być we Wrocławiu, bo tu przeżywam je jak należy.

[TP, 23 maja 2004, nr 21]

Fot. Elżbieta Lempp