Witkowski – literacki rozbójnik

 

Piotr Kępiński o najnowszej książce Michała Witkowskiego „Zbrodniarz i dziewczyna”

Opowiedzieć najnowszą książkę Michała Witkowskiego „Zbrodniarz i dziewczyna” to napisać ją na nowo. Oczywiście, wątek kryminalny da się streścić. Nie będzie problemu z dygresjami. Całość wymyka się jednak pozornie spod kontroli ponieważ rządzi się prawami sylwy, która rozpycha się w różnych kierunkach i sprawia, że narrator „gubi” wątki, kręci się wokół własnego ogona, czasami go zjadając.

Nie chcę jednak powiedzieć, że Witkowski kontroli nad swoją prozą nie trzyma, pozwalając jej dryfować ku nieznanemu. Nic z tych rzeczy. On tak to sobie prawdopodobnie wymyślił. Ta opowieść ma się „rozchodzić” i czasami „pękać w szwach”. Ma się gubić, znikać i zjadać samą siebie. Taki urok tej opowieści.

Chociaż to naturalnie tylko hipoteza. Ale zdaje się, że bliska prawdzie, bo Witkowski jest przecież po trosze poetą, który daje się nieść wyobraźni.

Przypominam sobie pewien wywiad Wiesława Myśliwskiego. Autor „Widnokręgu” mówił, że dla

niego istnieje albo literatura języka albo literatura idei. Witkowski przynależy, naturalnie do tej pierwszej kategorii.

A więc dla twórcy „Lubiewa” nie ma większego sensu precyzyjna opowieść i puenta. Sens mają zdania, kolor, rzeczy osobiste, detale a także delikatna prowokacja za tym wszystkim ukryta. Sens ma atmosfera, którą chce się zatrzymać, socjologiczne obserwacje, które mogą akcję ruszyć z miejsca ale nie muszą. Rytm bywa tutaj nadrzędny a metafora pomaga go uwypuklić. I wreszcie opis bez którego żadna książka Witkowskiego nie miałaby smaku. „Sztukowanie” jest sensem tej prozy a nie jej bezsensem. I wreszcie smak. Bo smak, ewentualnie absmak, jest przecież znakiem firmowym tego pisarza.

Każda książka Witkowskiego albo pachnie albo śmierdzi, dotyka spermy, zmywa ją, wnika w bebechy albo stoi z boku przyglądając się z rozbawieniem krytykom, którzy z wielkim nabożeństwem wnikają w detale dostrzegając w nich albo piękny kraj gdzie już nawet policjant może mieć romans z facetem (Czapliński) albo zwyczajną pop-kulturową strategię obliczoną na czytelnika – widza (Nowacki).

Mam wrażenie, że Witkowski, od pewnego czasu, rzecz jasna, prowadzi swoją własną grę, i z czytelnikiem i z krytykami. Zwodzi ich na pokuszenie, uwodzi, odpycha, po to, by czasami właściwie nic nie powiedzieć. Powoli autor staje się swoją książką. Wchodzi w literaturę i zamienia swoje prywatne życie w słowa. Strategia to znana i może nawet oklepana ale w tym momencie obserwujemy ją in statu nascendi. I jest to niewątpliwie interesujący proces bo autor nie tylko bywa niebanalny ale także sprytny: wie jak przykuć uwagę, ma świadomość tego co dzisiaj bywa chwytliwe i trendy. A my bardzo często łapiemy się na te haczyki. I wtedy pojawiają się pytania: gra posunęła się za daleko? Już zostaliśmy wyprowadzeni w pole? Czy w ogóle, nie?

(cały esej Piotra Kępińskiego w najbliższym numerze „Twórczości”)