Literacka kumulacja

Od czasu do czasu, przez duże polskie gazety przetacza się niezbyt ważna dyskusja o literaturze współczesnej. Mamy wtedy do czynienia z wysypem artykułów, które śmieszą i straszą ale też zastanawiają – przynajmniej niekiedy. Teraz nastąpiła kumulacja o której pisze Piotr Kępiński

W tym roku zaczęło się w „Gazecie Wyborczej” od kuriozalnego apelu Anny Dziewit-Meller, Remigiusza Grzeli, Joanny Laprus-Mikulskiej, Grażyny Plebanek i Katarzyny Tubylewicz sugerującego, że media spychają na margines literaturę popularną. W „Dzienniku Opinii” – ale to przecież nie jest główny nurt – wykiełkowała nawet ciekawa dyskusja, w której autorzy apelu zostali trochę wypunktowani. Bo przecież w polskich mediach nie ma żadnej literatury. A literatura popularna z zasady nie zawsze zasługuje na uwagę, podobnie jak tzw. literatura poważna.

Potem Kaja Malanowska zaczęła narzekać, że za mało zarobiła na książce, która została nominowana do nagrody Nike. Rękawice bokserskie wyciągnął Krzysztof Varga – przyłożył raz, drugi, poobijał Malanowską o ścianę, i wyszło mu na to, że autorka w ogóle nie zasługuje na to, żeby być autorką, bo skoro nie zarabia tyle ile chce, to pewnie jest pisarką słabą. Logika niebezpieczna ale do przyjęcia. Bo co? – Malanowska ma się każdemu podobać? Każdy kupować ją musi? Musi zarabiać? A pisarz to święta krowa, której nie można skrytykować? Otóż, można.

A po Vardze to już zaczęło buzować na poważnie. Ignacy Karpowicz zaczął miażdżyć autora „Gulaszu z turula” merytorycznie, Adam Leszczyński wył: „nie zarabiasz? Zdechnij”. W sumie najrozsądniej na tym tle zaprezentował się Piotr Kuczyński (główny analityk Domu Inwestycyjnego Xelion), który trzeźwo zauważył, że i Malanowska miała prawo do narzekania a i Varga miał prawo jej przypomnieć, żeby nie miała specjalnego żalu do rynku i czytelników bo to bez sensu. Nikt tu Ameryki nie odkrył. Ot, dyskusyjka.

No i na koniec zabawę wszystkim poetom zepsuł Andrzej Franaszek ogłaszając, że współczesna liryka nie jest dla ludzi, nie jest współczująca, nie ma nic wspólnego z humanistyką, że nie ma porównania z Miłoszem czy Herbertem. Zastrzegając przy tym, że nie wszystko wyrzuca do kosza. Ale, jak się zdaje, zastrzegał za mało. No i Julia Fiedorczuk rzuciła się poezji na pomoc (Gazeta Wyborcza, 28-30 marca 2014), zauważając (słusznie zresztą), że Franaszek zapomniał o znakomitych poetkach – chociażby o Krystynie Miłobędzkiej, Marzannie Kielar czy Marcie Podgórnik, które nie dość że wymiatają, to na dodatek wzruszają (od czasu do czasu).

Wszystko to prawda. Tylko co ma piernik do wiatraka? Franaszek napisał to co myśli o współczesnej poezji i tyle. A myśli tyle, że za nią nie przepada. Ma do święte prawo nie lubić wierszy Adama Zdrodowskiego a cenić poezję Marcina Świetlickiego i Czesława Miłosza. Tak samo jak inni współcześni poeci mają prawo nie lubić Nowej Fali, ewentualnie Zbigniewa Herberta. Gdzie Rzym, gdzie Krym a gdzie średniówka?
Julia Fiedorczuk ubolewa nad stanem polskiej krytyki. Jasne, ta już nie nadąża odsiewać dobrego od grafomańskiego. W zalewie nadprodukcji poetyckiej i pomylić się można i zwariować można od tego nadmiaru. Poeci namiętnie powtarzają przeczytane frazy, jeden wiersz ciągnie się za drugim i czasami nie sposób odróżnić autorów (powtórzenia nie są przypadkiem znakiem naszych czasów?). Fiedorczuk przytacza znakomite fragmenty wierszy znakomitych poetek, by przekonać Franaszka że ta poezja jest jednak poruszająca. Nie ma to sensu. Przecież on mógłby z łatwością wyciągnąć z rękawa dwieście cytatów świadczących o czymś zupełnie innym.
Dla Franaszka ważna jest inna tradycja literacka, dla Julii Fiedorczuk inna. I jedna wizja literatury jest prawdziwa i druga. Franaszek wybiera poetów, którzy patrzą na świat podobnie jak on; Fiedorczuk robi podobnie. I jeszcze jedno, Franaszek – o ile sobie przypominam, nie napisał w Gazecie Wyborczej panoramy literatury polskiej.

Jak rozumiem w Polsce nie sposób cenić i Miłosza i Grzebalskiego, nie można zaglądać do Świetlickiego, Iwaszkiewicza i Jarosza. Na każdym poziomie trzeba deklarować i wybierać. Albo albo.

A ja czytam z chęcią wszystkich tych poetów. Czego życzę również miłośnikom gorących dyskusji o niczym.